Gdynia, tak jak inne kaszubskie miejscowości o długiej
historii, obfituje licznymi opowieściami, legendami i historiami z dreszczykiem
związanymi z nadprzyrodzonymi siłami. Bohaterami gdyńskich opowieści są zarówno
demony wywodzące się z mitologii kaszubskiej jak i konkretne specyficzne zjawy.
Tak jak i dawniej tak i dzisiaj temat demonów, duchów, zjaw, czy tajemniczych
miejsc pobudza ludzką wyobraźnię. Pierwotnie opowieści miały pełnić przede
wszystkim rolę moralizatorską i edukacyjną. Z drugiej strony stanowią ważną
odskocznię od ponurej rzeczywistości. Każda z przekazywanych historii ma swoje
zakorzenienie w świadomości mieszkańców i współtworzy unikalną gdyńską
demonologię. W niniejszym artykule opisano mniej lub bardziej znane
fantastyczne opowieści przekazywane przez mieszkańców Gdyni. Są to zarówno
legendy liczące wiele wieków, jak i też całkiem współczesne przekazy. Przy
tworzeniu pracy korzystano z różnych materiałów źródłowych – literatury
fachowej, prasy, opowieści mieszkańców.
Charakterystyka gdyńskiej demonologii
Od zamierzchłych czasów niektóre miejsca były powszechnie uznawane za
siedliska złych duchów i demonów. Przede wszystkim były to wszelkie rozstaje i
skrzyżowania dróg czy rogatki wsi. Uważano, że do granicznych miejsc demony mają
nieskrępowany dostęp. Pojawiały się one jednak tylko w nocy, najczęściej w
okolicy północy. W celu neutralizacji złych duchów, w owych rejonach stawiano
krzyże, czy też kapliczki. Takich miejsc jest w Gdyni dziesiątki, a najstarsze
istniejące kapliczki pochodzą z XIX wieku. Postawienie obiektu sakralnego nie
gwarantowało zawsze spokoju. Duchy nadal się tam pojawiały, często pod postacią
różnych zwierząt. Innymi miejscami, gdzie szansa na spotkanie straszków ma być
wysoka są cmentarze, miejsca tragicznych wydarzeń oraz wszelkie inne obszary
otoczone aurą tajemniczości, takie jak gęste lasy, bagna, góry. Na Cisowej,
obecnej dzielnicy Gdyni, a dawnej wsi, której nazwa wzięła się od
ponadnaturalnej ilości rosnących tutaj cisów, pierwotnie straszyły właśnie te
drzewa. Uważane one były za siedliska nieczystych sił. W ich
dziuplach swoje kryjówki znajdowały koty i sowy, a więc, wg
pierwotnych ludowych wierzeń, zwierzęta współpracujące z demonami.
Stąd też zła sława cisów. Nie poprawiała jej też wyjątkowe umiłowanie przez
samobójców, którzy najczęściej wieszali się właśnie na cisach. Niepokojąca aura
panować ma także na górach (Donas, Święta Góra), w wąwozach (Babi Dół, Ostrowicki),
na łąkach (Chylońskie i Gdyńskie Bagna), w lasach (na Witominie oraz Wielkim
Kacku) oraz przede wszystkim na dawnych cmentarzach cholerycznych (Karwiny,
Cisowa, Obłuże) i cmentarzyskach pogańskich (ul. Bema). Miejsca te
nawiedzane mają być przez różnego rodzaju duchy, a także wyprowadzające na
manowce błędne ogniki i orby (demony występujące pod postacią światełek). W
Gdyni, tak jak na całych Kaszubach wierzono też w różnego rodzaje inne demony.
Znane były różne przypowieści o diabłach, w tym także o kaszubskim niezbyt roztargnionym
diable Purtku. Jako symbol zła, miały one namawiać ludzi do grzechów i porywać
ich dusze do piekła. Na Kępie Oksywskiej wierzono też w morskiego purtka
zwanego szalińcem, który objawiał się pod postacią gwałtownego wiatru od morza
powodującego sztormy. Był on sługą władcy Bałtyku – Goska. To właśnie
szalińc miał pod koniec XIII wieku przyczynić się do pochłonięcia przez morze
osady Kochowo istniejącej w miejscu obecnych Babich Dołów. W morzu pływały
także morzkulce (topielce) oraz morzece (bałtyckie syreny). Przedstawicielka
tych ostatnich doczekała się nawet swojej rzeźby, która stoi przy ul.
Wielkopolskiej w Małym Kacku. Gdyńscy marynarze znali również opiekuńczego
demona klabaretnika, który mieszkał na statkach i chronił załogi przed
niebezpieczeństwami. Taka postać widziana miała być w kluzie kotwicznej na
Darze Pomorza. Obawiano się zmór, czyli nocnych demonów męczących
śpiących. W Małym Kacku dawniej nad wejściem do domostwa zawieszano różę polną
w celu zabezpieczenia się przed nimi. Na Kępie Oksywskiej wierzono, że zmory
potrafią najpierw ukołysać do snu, a potem dręczyć swoją ofiarę. Wierzono także
w upiory, na Oksywiu i w Gdyni - jak i na całych Kaszubach - zwane wieszczym i opim,
które po swojej śmierci zabijały swoich bliskich. Na Oksywiu utrzymywano też, że wieszczy lubili obgryzać paznokcie swoim krewnym. Już przy narodzinach dziecka
wiedziano, czy w przyszłości osoba taka stanie się upiorem. Wieszczy bowiem
rodził się w „czepku”, a opi z dwoma zębami. Znano sposoby na
powstrzymanie ich ataków. Np. w Gdyni w XIX wieku wieszczym wkładano do trumny pod głowę spaloną cegłę i kawałek sieci rybackiej by miał się czym zająć i nie straszył ludzi. Mimo to jeszcze w pierwszej połowie XX wieku (!),
doszło do makabrycznego zdarzenia na Kępie Oksywskiej, kiedy to powieszono na
różańcu noworodka urodzonego z czepkiem na głowie. Także na Kępie Oksywskiej
straszono dzieci tajemniczym demonem przebywającym w polu – roztrębaczem. Gdy
pociechy zbyt długo chodziły po polach miał ich złapać owy duch. W wielkokackim
lesie mieszkać miały mogilniki (pojawiające się przy kamiennych nagrobkach w
lesie), rokitnik sprowadzający wiatr (wierzono w niego także na Kępie
Oksywskiej i w Małym Kacku) oraz władająca lasem Borowa Ciotka (obecnie posiada
swoją restaurację przy Al. Zwycięstwa). W Wielkim Kacku straszył też merk. Było to małe i grube straszydło przypominające kopę siana o marchwiowych zębach. Chowało się w ciemnych lasach, górach i na strychach, zdradzało swoją obecność warczeniem. Kacanie straszyli nim dzieci, które merk miał rzekomo pożerać. Z kilkoma miejscami w Gdyni związana
jest działalność czarownic. W zamierzchłych czasach tereny Kępy Oksywskiej
zamieszkiwać miały z kolei kaszubskie olbrzymy – stolemy (rzeźba Stolemki stoi przy Al. Zwycięstwa w dzielnicy Wzgórze Św. Maks.). Po gdyńskich polach
grasowała zaś południca – rżana baba. Małymi pomocnikami były krośnięta
(kaszubskie krasnale), w które najdłużej wierzono na Kolibkach. Wreszcie
bohaterami wielu opowieści są także specyficzne straszydła nie dające się
jednoznacznie sklasyfikować.
Diabeł i Purtk
Diabeł to zły upadły anioł sprowadzający ludzi na złą drogę i zabierający
ich dusze do piekła. Często oferuje ludziom swoje usługi żądając w zamian duszy
po ich śmierci. Elegancko ubrany, często z niemiecką, wygląda jak pan, jednak jego pochodzenie
zdradzają kopyta, rogi i zapach. W polskim folklorze diabeł często daje się jednak
przechytrzyć. Na Kaszubach diabeł nazywany jest Purtkiem. Jak sama nazwa
wskazuje zapach nie jest jego atutem. Zamieszkuje on bowiem gnojówkę.
Na Kępie Oksywskiej wierzono, iż za każdym razem, gdy otwiera się brama piekła bije z niego taki blask, że na niebie pojawia się błyskawica bez grzmotu. W Gdyni utrzymywano, że diabła można spotkać polując (pod postacią wilka) bądź
też łowiąc (pod postacią ryby) w Wielkanoc. Na Kępie Oksywskiej i w Wielkim
Kacku wierzono, że purtk objawia się w postaci wiru powietrznego (powiedzenie:
purtk zawiał). W tych okolicach uważano, że purtki z
ludzkiej skóry robią membrany do diabelskich bębnów. Wierzono tu też w bagiennego diabła Rokitnika przesiadującego zazwyczaj w rokicinie, z której wyrabiał sobie piszczałki do grania. Miał on postać człowieka ze skrzydłami nietoperza. W XVI wierzeniach diabeł
na Kępie Redłowskiej występować miał nie tylko jako rokitnik, ale także jako Stary
Pindel – czyli brodaty starzec dźwigający na plecach tobołek zawierający
grzechy i pokusy, którymi obdarowywał ludzi. Również w XVI wieku wierzono, że
diabeł błąka się po chylońskich lasach. Można go było spotkać w Dolinie
Demptowskiej, na Długiej Górze i na Jelenich Pagórach. W torfowiskach pojawiał
się ze świecącą latarnią (więcej o tym w podrozdziale błędne ogniki). Płatał
figle zbierającym owoce i grzyby w lesie, drwalom, kłusownikom.
W XVI lub XVII wieku miała miejsce historia, w której diabeł gonić miał
dziewczynę zmierzającą do karczmy na Św. Janie (obecnie okolice kapliczki przy
stacji SKM Wzgórze Św. Maksymiliana). Przybrał on postać fircyka, ubrany miał
elegancki płaszcz i trójrogi kapelusz. Dziewczyna widziała tylko jego cień,
który przyspieszał gdy ona również przyspieszała. Udało jej się schować w karczmie, w której
jednak zamiast zabawy żegnano zmarłego nagle karczmarza. Diabeł dobijał się do
drzwi i kazał przedmiotom „bez duszy” - miotle, a następnie kłębkowi otworzyć
je. Wetknięto jednak w przedmioty drewienko co miało symbolizować wyposażenie
je w dusze. Diabeł nakazał wtedy człowiekowi bez duszy otworzyć drzwi. Na te
słowa nieboszczyk wstał, jednak jego żona skropiła go wodą święconą, a ciało
natychmiast zesztywniało. Diabeł uciekł, a rano na śniegu znaleziono ślady
kopyt.
Diabły lubiły przychodzić gdy w karczmie często rzucano siarczystymi
przekleństwami. Jeden z nich miał się ukazać w XIX wieku w gospodzie Adlera w
Orłowie (dziś Pizzeria Orłowska, galeria Debiut i Liceum Plastyczne), kiedy to
w niedzielę został przywołany przez jednego z gości, który zamiast wybrać się
do kościoła przesiadywał w karczmie. Gdy zaklął do diabła nagle silny wiatr
otworzył drzwi i w restauracji pojawił się elegancki pan ubrany z angielska w
cylindrze, płaszczu i rękawiczkach.
Dołączył się on do gry w karty. Gdy inny z gości dojrzał u niego kopyta
zamiast nóg i zaczął się modlić do Matki Boskiej znów zerwał się wiatr i
tajemniczy przybysz znikł pozostawiając po sobie tylko zapach siarki.
Z postacią purtka wiążą się również historie kamieni opisane w podrozdziale
„zaklęte głazy”.
Błędne ogniki
Błędne ogniki występują pod postacią małych światełek pojawiających się na
terenach bagiennych. Wg wierzeń są to złośliwe demony wodzące ludzi na manowce.
Wg nauki zjawisko związane jest z samozapłonem gazów. W Gdyni błędne ogniki
spotykane były przede wszystkim na rozległych torfowiskach zwanych Gdyńskimi
Błotami oraz Chylońskimi Błotami. Na Kępie Oksywskiej błędne ogniki nazywane
były purtkami z vidą (diabłami ze światłem), które występowały pod postacią
diabła bez głowy jeżdżącego bryczką przez łąki i rowy. W samej Gdyni nazywano je niekiedy Gwiżdżami.
Najwięcej historii związanych jest z praktycznie nieistniejącymi już
dzisiaj Gdyńskimi Błotami. Do 1924 r . na podmokłych terenach między Gdynią a
Oksywiem przez które biegła szosa zamieszkiwały różne złośliwe demony, głównie
błędne ogniki, które sprowadzały ludzi na bagna. Najczęściej pojawiały się one
przy złej pogodzie w październiku i listopadzie. Wg wierzeń były to dusze
dziewczyn, które z latarenkami wymykały się nocami na błota na spotkania z
chłopcami. Za nieposłuszeństwo wobec rodziców zamieniane miały być w ogniki,
które sprowadzały zakochanych na bezdroża, namawiały do grzechu i topiły
Występowały tu jednak również bardziej osobliwe straszki. Jeden z demonów
nazywał się Erlicht i pojawiał się w godzinach nocnych z latarnią wskazując niby
bezpieczną drogę przez torfowiska. Nieszczęśnik, który dał się nabrać lądował
zwykle w bagnach. Podania donoszą też o czarnym psie, w którym palił się ogień
w pysku, o starszej kobiecie z chrustem, o dzikich koniach, czy też o panu w
cylindrze i o woźnicy, którzy zapraszali do siebie, lecz zanim skuszony dotarł
do zjaw wpadał w bagno lub rów, a starszek znikał. Wszystkie zjawy ukazywały
się oczywiście w nocy. Niewyjaśnione zjawiska pojawiały się do lat 30-tych XX
wieku, kiedy to zabudowano okolice portu. Zjawiska te tłumaczono nie tylko
samozapłonem gazów. Także gospodarze okolicznych łąk i pól opowiadali historie
o straszydłach co miało zniechęcić nieproszonych gości do odwiedzin ich ziem. W
dwudziestoleciu międzywojennym na bagnach grasowali też pospolici przestępcy –
rozbójnicy, mordercy i gwałciciele. Ich aktywność sprzyjała rozwoju miejskich
legend.
Ulubionym miejscem przebywania błędnych ogników były także bagna na Wielkim
Kacku w okolicy osady leśnej Tasza (na południe od Źródła Marii). Przed
stuleciami w tych okolicach dochodziło do wielu utonięć na podmokłych terenach.
Sprawcami tych tragedii miały być przede wszystkim Błędne Ogniki oraz demon
Rokitnik wyprowadzający zagubionych w lesie na manowce. Niektórzy uważali też,
iż małe ognie to diabły przesypujące złoto. Wielu śmiałków próbujących zdobyć
taki skarb nigdy już nie wracało do domu. Ogniki pojawiać się miały także wśród
łubinowych pól w okolicach Ćmirowa (część Cisowej).
Dzisiaj z błędnymi ognikami można spotkać m.in. na torfowiskach po
zachodniej stronie ul. Puckiej (Chylońskie Błota), na ostatnim zachowanymi
małym fragmencie gdyńskich bagien na tyłach budynku Urzędu Morskiego, na
bagnach w lesie w Wielkim Kacku, na użytkach ekologicznych na Dąbrowej oraz na
Białych Błotach na Wiczlinie (okolice źródła Potoku Wiczlińskiego), gdzie
miejscowi zbierają lecznicze zioła o wdzięcznej nazwie Czarcie Ziele.
Czarownice
Czarownice wg ludowych wierzeń to kobiety spółkujące z diabłem i znające
się na czarnej magii. Dawniej przeciwko czarownicom w całej Gdyni zabezpieczano
się gałązkami klonu, święconymi ziołami, paleniem ognisk, kropieniem wodą
święconą oraz znaczeniem obejść kredą. Chroniono nie tylko gospodarstwa, ale
także zwierzęta oraz łodzie i sieci rybackie. W gdyńskim folklorze zachowało
się kilka opowieści związanych z wiedźmami. Znane są również miejsca, w których
rzekomo miały w dawnych czasach zbierać się na sabat.
Najbardziej znana jest legenda o dwóch czarownicach zamieszkujących tereny
dzisiejszych Babich Dołów (skąd swoją drogą wzięła się nazwa tej dzielnicy).
Przypuszczalnie w XII w. w długim dużym wąwozie
znajdującym się na północ od dzisiejszego osiedla na Babich Dołach mieszkały
ukryte w jamie dwie wiedźmy, które spółkowały z zamorskimi piratami. Często
urządzano tu huczne pijatyki. Piraci ukrywali tu swoje skarby, z którymi
dzielili się z czarownicami, a one sprzedawały im dzieci porwane z okolicznych
wiosek. Zdarzało się, że baby prosiły napotkanych chłopców o pomoc w zaniesieniu
naręczy żarnowca do mioteł do ich domu, gdzie ich następnie więziły do czasów
przybycia piratów. Ostatecznie postanowiono rozprawić się z czarownicami
organizując zbrojną wyprawę księcia pomorskiego. Akcja zakończyła się złapaniem
czarownic i spaleniem ich na stosie oraz skonfiskowaniem skarbów. Wg innej
wersji problem czarownic postanowili rozwiązać sami mieszkańcy Kępy Oksywskiej,
jednak zanim dotarli na miejsce zerwał się gwałtowny sztorm i fale podmyły cały
wąwóz zabierając do morza i wiedźmy i cały ich dobytek. Przez następne lata
duchy wiedźm spotykane były na nadmorskiej skarpie oraz na sąsiednich
polach. Z czasem wąwóz nazwano Babim Dołem. W XIX w. pojawiła się na
mapach niemiecka nazwa Ziemia Czarownic. Ostatecznie tereny dawnego wąwozu
nazwano Babimi Dołami. Co ciekawe, zarys jamy, w której ukrywały się wiedźmy
był jeszcze widoczny w dwudziestoleciu międzywojennym. Przez lata nazywana ona
była Babią Jamą.
Inną nazwą pochodzącą od czarownic występującą na terenie Gdyni jest Babski
Figiel – niewielkie osiedle w dzielnicy Cisowa (kilka domów przy ul. Owsianej).
Genezy nazwy należy szukać na wzgórzach górujących nad osiedlem (Malinowskich
Górki i Bieszków Górki). Wg opowieści kobiety z Cisowej i okolic spotykały się
właśnie tutaj na sabatach.
Popularnym miejscem sabatów była także Góra Donas (niegdyś „łysa”).
Spotykały się tu wiedźmy z Wielkiego Kacka. Ta dzisiejsza dzielnica Gdyni w
czasach średniowiecza była powszechnie uważana za jedną z kilkunastu
kaszubskich wsi słynących z czarownic (podobnie jak Pogórze) - tzw. wieś
czarownic. Sądzono, iż nad wyraz często zdychało tu bydło, krowy dawały mało
mleka, a przejeżdżające przez wieś wozy ulegały awarii. Listonoszom zalecano chodzić
z poświęconymi ziołami, podróżnym odradzano stołowania się, a młodzieńcom
poszukiwania tu żony. Zarówno na Wielkim Kacku jak i w pobliskich Kolibkach
wierzono, że czarownice potrafią wyłonić się z cieków wodnych i akwenów.
Uważano także, że w noc świętojańską czarownice nie tylko spotykają się na
Górze Donas, ale także czają się w wielkokackich lasach na śmiałków szukających
kwiatu paproci i zadają im śmierć. Z wielkokackimi czarownicami związana jest
jedna anegdota. Przed I wojną światową pewien mieszkaniec Wielkiego Kacka
udający się z taczką towaru na rynek do Sopotu przechodził obok domu
domniemanej czarownicy. Nagle jego taczka stanęła i nie chciała ruszyć. Przed
dom wyszła wiedźma, której bano się w całej wsi i przypisywano jej wszelkie
nieszczęścia. Wymamrotała coś pod nosem, posmarowała masłem koło i straganiarz
mógł pchnąć karę dalej.
Młyn działający niegdyś w Małym Kacku łączony był często z nieczystymi
siłami. Wynikało to zapewne z tego, iż obiekt ten znajdował sie w rękach
Niemców. W XVII wieku żoną dzierżawcy młyna miała być czarownica. Pewnej nocy
młynarczyk przyłapał ją jak nacierając się masłem z krowińca dosiadła miotły i
przez komin wyleciała na sabat.
Czarownice musiały być nadzwyczaj aktywne na Obłużu, gdyż zachowały się
ciekawe opisy sposobów na pokonanie wiedźm z tego obszaru. Być może chroniono
się tu przed wiedźmami z sąsiedniego Pogórza, które słynęło z czarownic.
Przykładowo gwałtownie wylewano wodę na pola wschodzącego żyta w celu
wygonienia stamtąd czarownicy, która miała niszczyć plony. Natomiast przed nocą
świętojańską strojono bydło i gęsi wiankami i kolorowymi wstążkami.
Dzisiaj o czarownicach niewiele się już mówi, choć na przykład w latach
90-tych na Karwinach straszono dzieci babami porywającymi pociechy z placów
zabaw. Faktycznie - dziwnie ubrana i zachowująca się kobieta często pojawiała
się m.in. na placu przy ul. Brzechwy.
Warto dodać, że na magii znały się nie tylko czarownice. W średniowieczu
kiedy to jeszcze nie było podziału Kacka, miały tu mieszkać nie tylko wiedźmy,
ale także i guślarz praktykujący jeszcze słowiańskie wierzenia. W pewnego
sylwestra zamienił on dziewczynę (dziedziczkę Kacewia) odrzucającą jego
zaręczyny w złotą kaczkę i wygnał za morze. Wracać ona miała co roku w
sylwestra gubiąc złote piórka. Kto je znalazł ten miał mieć szczęście. Sam
guślarz został z czasem wygnany przez okolicznych chłopów.
Morzkulce (Topielce) i Morzece (Morskie Panny)
Jako iż Gdynia położona jest nad morzem, a jej historia jest z nim ściśle
związana, na przestrzeni lat powstawały opowieści związane z morskimi demonami.
Jeszcze przed II wojną światową powszechnie wierzono w morzkulce zwane także
topielcami, czyli demony powstałe z dusz utopionych ludzi. Wierzono, że krzyk
morza powodują owe demony, które wciągają żywych w morskie otchłanie włączając
ich w swoje grono. Dawniej w Gdyni istniał zwyczaj polegający na tym, iż po
zgonie takiej osoby na progu jej domu od zewnętrznej strony ryto 3 krzyże.
Miało to zapobiec powrotowi topielca po śmierci. Powszechnie wierzono, że duchy
wodne grasują w Zaduszki i próbują utopić rybaków wypływających w tę noc na
połów. W związku z tym rybacy unikali wtedy pracy. Nie poławiano także w
Wielkanoc, gdyż wierzono, że w ten sposób można wyłowić samego purtka
(kaszubskiego diabła).
Wg relacji rybaków, dopóki nie wybudowano portu w latach 20-tych ubiegłego
wieku, na wodach między Oksywiem a Gdynią w nocy pojawiały się morzkulce pod
postacią światełek unoszących się nad powierzchnią wody. Nerwowe
światło oddalało się po podpłynięciu kutra oraz przybliżało się po odpłynięciu
rybaków. Znikało po przeżegnaniu się. Po wybudowaniu portu zjawy stąd zniknęły.
Po wojnie topielce pojawiły się jednak w zupełnie innym miejscu. Na końcu
kanału portowego w pobliżu Estakady, gdzie swoje ujście ma Potok Chyloński jeszcze
kilka lat temu znajdowała się dzika plaża przyciągająca amatorów kąpieli w
niepewnym kanale. Osoby takie miały być łatwym celem dla topielców, które
wciągały nierozsądnych plażowiczów w morskie otchłanie. Utopieni, których nie
zdołano wyciągnąć z wody stawali się kolejnymi topielcami. Wg relacji świadków
widywano tu zjawy, które łapały pływaków za nogi i topiły ich. W rzeczywistości
w tym miejscu zdarzały się wypadki utonięć. Dzisiaj działa tu terminal
przeładunkowy, a teren od 2014 roku jest zamknięty dla osób z zewnątrz.
Oprócz morzkulców w rejonie Gdyni grasowały również morzece. Podanie pochodzące z czasów między VII a XII wiekiem,
kiedy to Oksywie było grodem opowiada o kontaktach woja z Oksywia z morzecą.
Pewnego dnia gdy wojownik wyruszył w podróż swoją łodzią podpłynęła do niego
morska panna i ostrzegła o nadciągającym z północy wrogu. Dzięki temu gród był
przygotowany do walki. Ponadto syrena podsłuchując obozowisko wroga zdradziła
wojowi wszelkie ich plany. Jednemu z agresorów udało się wykryć zmowę morzecy z
wojem, jednak został on utopiony przez nią podczas kąpieli następnego dnia. W
efekcie gród nie został zdobyty, a wróg musiał odpłynąć. Po ustaniu działań
wojennych wojownik spotykał się z morzecą aż wreszcie przy dźwięku śpiewów jej
sióstr wypłynął na głębie, gdzie został przez nie pochłonięty.
Interesujące historie dotyczące wodnych demonów opowiadano również na
Chyloni jeszcze w latach 70-tych XX wieku. Wg tych opowieści Chylonkę
zamieszkiwać miały demony polujące na dzieci, które bawiły się wypłukanymi
przez rzekę kośćmi pochodzącymi z miejscowego nieczynnego już
cmentarza.
Krośnięta
Krośnięta to kaszubskie krasnoludki, małe istoty
demoniczne pomagające ludziom w zamian za opiekę (przygotowaną porcję mleka w
skorupce od jajka).
Mieszkańcy Kolibek w zamierzchłych czasach
wierzyli w rybacką odmianę tych demonów. W przeciwieństwie do zwykłych krośniąt
rybackie skrzaty zamiast mleka spożywały ryby. Mieszkały one w kominach
rybackich wędzarni, nosiły rybackie ubrania, paliły fajki i miały włosy okopciałe
od dymu. Żyły w zgodzie z rybakami i miejscową ludnością. Raz w tygodniu
dostawały ryby od rybaków. W związku z tym tęsknie wyczekiwały powrotów rybaków
z morza. Czasem czekały na brzegu u ujścia potoku Kolibkowskiego, innym razem
żeglowały przy brzegu na beczkach wymachując latarniami witając powracających
rybaków. Zdarzało się nawet, że z rybakami wypływały na połów. Na przełomie XIX
i XX wieku, gdy wiara w krośnięta już wygasała pewna starsza schorowana kobieta
z Kolibek przeżyła z przygodę z rybackimi krasnoludkami w roli głównej.
Opowiadała, że uratowały jej życie, kiedy będąc sama w domu spadła z drabiny ze
świecą. Nie mogła się podnieść, a ogień
ze świecy zajął jej pościel na łóżku. Wzywała pomocy lecz nikogo nie było w
pobliżu. Wtedy to pojawił się krasnoludek mieszkający w tutejszej checzy, który
zwołał swoich kamratów i razem uratowały kobietę oraz ugasiły pożar. Na dowód,
iż historia ta była prawdziwa pokazała nadpaloną pościel i malutką zydwestkę
zgubioną przez jednego z krośniąt.
Stolemy
Stolemy to legendarne kaszubskie olbrzymy, które w zamierzchłych czasach
zamieszkiwały Kaszuby. W większości wyginęły w wyniku walk ze smokami, z którymi ostatecznie wygrali, ale reszta stała się ofiarami bratobójczych walk. W rejonie Gdyni,
stolemy miały zamieszkiwać Kępę Oksywską. Wg wierzeń z tych terenów olbrzymy
były tak potężne, że potrafiły ściągać chmury z nieba i ciskać nimi o ziemię. Mogły przenosić przedmioty o wadze nawet 1250 kg. Ulubioną rozrywką było jednak rzucanie kamieni. Mieszkańcy utrzymywali, że stolemy zrobiły dla nich wiele dobrego - stworzyli Małe Morze (Zatokę Pucką),
wykopali tam Depkę oraz usypali Rewę Mew. Sam cypel oksywski miał być głową
zmarłego stolema. W pamięci zapisała się ostatnia stolemka Ewa z Oksywia, która
wykonując ciężkie prace pomagała każdemu potrzebującemu. O stolemach pamiętano także na Grabówku, gdzie dawniej leżał wielki głaz, który miał być pamiątką po tych olbrzymach.
Wg legendy ostatni żyjący stolem władał grodem na wyspie Oksywie. Posiadał on jedną córkę - księżniczkę Ewę. Po jego śmierci córka rozpoczęła poszukiwanie męża aby przedłużyć panowanie rodu stolemów nad Oksywiem. Zgodnie z prawem stolemów, dziewczyna mogła wyjść jednak tylko za tego, kto wygra z nią w konkursie rzutu kamieniem na odległość. Wiele śmiałków, najczęściej rycerzy stawało do konkurencji, jednak przegrywało z kretesem. Stąd też tak duża ilość głazów znajdujących się w morzu w pobliżu Gdyni i Oksywia. Podania przekazywane z pokolenia na pokolenie mają różne wariacje. Wg jednej z nich w konkury stanął także graf, który wcześniej zapisał duszę purtkowi lecz również i on przegrał. W ramach zemsty purtk sprowadził na wyspę ogromną wichurę, która zwaliła dużą część wzgórza na wyspie i zasypała wody między wyspą a lądem. Tak powstało dzisiejsze Oksywie, które złączyło się z resztą kontynentu. Większość podań skupia się jednak na ostatnim kandydacie do ożenku. Był nim niepozorny rybak Adam z Gdyni. Wg wersji bardziej romantycznej wygrał on zawody, gdyż rzucił kamieniem aż pod osadę Św. Jan (okolice stacji kolejowej Wzgórze Św. Maksymiliana). Kamień stolemki, który rzucony był w drugiej kolejności uderzył w kamień rybaka i zatrzymał się przed nim powodując, iż królewna mogła wyjść za rybaka. W ten sposób narodził się ród silnych kaszubskich rybaków do dzisiaj dzielnie radzących sobie z morskim żywiołem. Wg popularniejszej bardziej przyziemnej wersji rybak nie dały rady stolemce i dorzucił kamień "tylko" w okolice figurki św. Jana, a olbrzymka rzuciła głaz ok. 400 metrów dalej. Zawstydzony rybak uciekł, a ród stolemów w końcu wygasł. Tak czy siak rzucone kamienie przetrwały wiele stuleci i z czasem nazwano je Adam i Ewa (choć wg jeszcze innej wersji jeden z tych kamieni należał do wspomnianego wcześniej grafa). Stały one w pierwotnym miejscu aż do połowy XX wieku. Adam przepadł (prawdopodobnie użyty do jakiejś budowy), Ewę z kolei przeniesiono do centrum Gdyni, gdzie użyty był jako postument pomnika S. Żeromskiego. W latach 80-tych złożony miał zostać przed pawilonem wystawowym Muzeum Miasta na Skwerze Kościuszki, następnie w miejscu budowy pomnika A. Abrahama na Placu Kaszubskim, aż w końcu znalazł się w pobliżu Dowództwa MW. Co ostatecznie stało się z głazem nie wiadomo. Istnieje jeszcze bardziej brutalna wersja legendy, która opowiada o córce oksywskiego rybaka wywodzącego się z dawnego rodu stolemów Ewie, która była tak samo piękna jak i okrutna, a swych adoratorów po przegranych przez nich zawodach w rzucie kamieniem zrzucała z oksywskiego klifu. W końcu, mimo ostrzeżeń miejscowych Kaszubów, w zawody z nią stanął przybysz z głębi kraju Adam, który również przegrał i zginął w podobny sposób. Miejscowa ludność miała już jednak dość Ewy, skrzyknęła się i zrzucono ją ze skarpy do morza. Ostatnie rzucone kamienie nazwano na pamiątkę ostatnich ofiar. Wg historyka Friedricha Lorentza wszystkie te opowieści są jednak sfałszowane, a prawdziwa historia dwóch słynnych kamieni jest taka, że głaz rzucony dalej jest dziełem stolemki (żony stolema) lub czarownicy, a ten rzucony bliżej stolema (męża stolemki) lub diabła. Stolemka Ewa ma dzisiaj swoją rzeźbę, która umieszczona została na zieleńcu przy Al. Zwycięstwa na Wzgórzu Św. Maksymiliana w pobliżu miejsca, gdzie zostały rzucone kamloty.
Rżane baby
Rżane baby zwane także południcami wg ludowych wierzeń są demonami
powstałymi z dusz kobiet zmarłych w okolicach swojego ślubu. Ubrane są na biało
i mają bladą twarz. Uaktywniają się one podczas południa i atakują pracujących
na polu.
W Gdyni, w dawnych czasach, rżana baba polowała na polach w okolicach
Cisowej. Znajdowały się tu pola pełne łubinu wśród, którego owa południca.
Polowała ona na pracujących rolników. Wszelkie wypadki, które zdarzyły się na
polu były przypisywane rżanej babie. O tym, że demon rusza na polowanie ludzie
dowiadywali się kiedy w południe widzieli jak w bezwietrzny dzień pola łubinu i
łany zbóż nagle falują. Należało wtedy natychmiast udać się w zacienione
miejsce (np. pod drzewo) i tam odpocząć i przeczekać atak demona. Rżana baba
nie miała bowiem dostępu w bezsłoneczne obszary. Najpopularniejszym miejscem
odpoczynku był tzw. Mały Lasek w pobliżu granicy z Rumią. Południca zostawiała
jednak także pułapki. Tam gdzie stanęła w swojej fizycznej postaci pojawiało
się grząskie zagłębienie. Do takiego bagienka zdarzało się wpadać nieostrożnym
rolnikom. Na Cisowej rżana baba grasowała jeszcze w dwudziestoleciu
międzywojennym po czym słuch po niej zaginął.
Opowieści o rżanej babie pełniły dydaktyczną rolę. W ten sposób zniechęcano
bowiem rolników do pracy w okolicach południa w pełnym słońcu, gdyż groziło to
np. udarami słonecznymi, które przypisywano oczywiście działalności południcy.
Duchy błąkające się
Opowieści o duchach, czyli o pokutujących duszach zmarłych ludzi są bardzo
popularne wśród gdynian. Istnieje wiele miejsc, w których rzekomo miały się one
pojawiać.
Wiele historii związanych jest z cmentarzami cholerycznymi, które
spontanicznie powstawały podczas dwóch epidemii w XIX w. Groby na tych
cmentarzach nigdy nie były ekshumowane.
W 1853 na Cisowej w okolicy skrzyżowania dzisiejszej ul. Chylońskiej z ul.
Morską powstał cmentarz poświęcony okolicznym ofiarom epidemii cholery. W
głębokim rowie pochowano ok. 100 osób. Na początku XX wieku część
ziem, na których znajdował się cmentarz została zabudowana. W ten
sposób powstało osiedle o nazwie Strasznica. Nazwa ta wzięła się od licznych
historii o straszydłach tu spotykanych opowiadanych przez tutejszych
mieszkańców. Już w dwudziestoleciu międzywojennym snuto opowieści o duchach i
zjawach. Straszyły one nie tylko mieszkańców osiedla, ale także wychodziły na
szosę przerażając podróżnych. W latach PRL wybudowano tu osiedle z wielkiej
płyty (Osiedle Sibeliusa). Wg relacji współczesnych mieszkańców obecnie żadne
duchy się już tu nie pojawiają.
Inny cmentarz choleryczny znajdował się na Obłużu (w okolicach skrzyżowania
ul. Turkusowej i płk. Dąbka). Obecnie jest to niewielki nieużytek położony
między ogródkami działkowymi a jezdnią. Po wojnie w okolicach cmentarza
zorganizowano ogródki działkowe. Ich użytkownicy opowiadali nadprzyrodzone
historie o narzędziach, które po nocy znajdywały się w innych miejscach, czy o
słyszanych niezrozumiałych rozmowach w języku niemieckim. Wynikać to miało z
tego, iż elementy dawnych grobów, krzyży itp. często znajdowały się w
wyposażeniu ogródka działkowego, np. w płotach. Wg działkowiczów rozpoznanie
ich i przeniesienie ich z powrotem na cmentarz gwarantuje przywrócenie spokoju
na danej działce.
Najwięcej opowieści związanych jest jednak z cmentarzem dla kilkunastu
ofiar cholery na Karwinach (Wzgórze Jasińskich Chojny). Powstał on 1831 roku
pod postacią wielkiego dołu. Teren pozostawiono samemu sobie. Ludzie bali się
przebywać w tym miejscu, nie tylko ze względu na możliwość zakażenia, ale także
z powodu pojawiających się tu, od momentu pochówków, straszków. Często po
zmroku widywano tu dziwne światła, a miejscowi opowiadali historie o
grasujących Błędnych Ognikach oraz nocnych Zmorach. W 1885
roku ustawiono tu krzyż i opowieści o duchach zaczęły zanikać. Niemal sto lat
później, pod koniec lat 70-tych XX wieku, na pobliskie tereny wkroczyli
robotnicy budujący osiedle Karwiny. Również i na dawnym cmentarzu stanąć miały
bloki. Gdy dowiedziano się o historii tego miejsca zaniechano prac budowlanych.
Miejscowa młodzież uznała jednak, że teren Jasińskich doskonale nadaje się na
zorganizowanie prowizorycznego boiska. W piłkę grano tu przez kilka lat, a wg
relacji niektórych osób zdarzało się wykopać zamiast piłki kość. Niestety od
momentu naruszenia kości przez robotników, a później przez dzieci, na wzgórzu
ponownie zaczęły występować dziwne zjawiska Każdego roku w okresie wiosennym na
tym terenie, w pobliżu skarpy ukazywał się duch nazwany przez miejscowych
Bladym Józkiem. Była to postać młodego chłopaka, który nagle pojawiał się,
mówił coś niezrozumiałego, po czym znikał. Ducha widywały zarówno dzieci jak i
dorośli, którzy lubili następnie straszyć nim swoje pociechy. Pewnego
wiosennego dnia 1999 roku podczas dziecięcej zabawy dwóch chłopców na skarpie
wzniesienia Jasińskich Chojny doszło do spotkania z Bladym Józkiem. Postać o
bladej twarzy ubrana cała na czarno przypominała kilkunastoletniego chłopaka.
Zjawa krzyknęła coś, po czym zapatrzyła się martwym wzrokiem wzbudzając
momentalnie paraliż i przerażenie. Po kilku sekundach doszło do otrzeźwienia i
szybkiej ucieczki skarpą w dół, a następnie wzdłuż ul. Chwaszczyńskiej aż za
ul. Brzechwy. Po tym wydarzeniu unikano przebywania na wzniesieniu przez
dłuższy czas. Pod koniec lat 90-tych u podnóża wzgórza powstała stacja benzynowa.
Istnieje całkiem sporo relacji byłych pracowników nocnej zmiany dotyczących
dziwnych zjawisk występujących w miejscu ich pracy. Zatrudnionych dotykało
uczucie niepokoju, słyszano dziwne dźwięki, płacz dzieci. Podobno zdarzały się
także przypadki samoistnego otwierania i zamykania się drzwi oraz szafek.
Również i niektórzy mieszkańcy pobliskich bloków skarżyli się na nieznane
dźwięki, a nawet ukazywanie się różnych zjaw w nocy w mieszkaniach, czy też
działalność stukaczy – niegroźnych duszków będących przyczyną wszelkich
niezidentyfikowanych nocnych stukań, czy też szurań. Wszystkie spotykane tu
duchy miały być jednak widziane przez zwierzęta, czego dowodem są relacje
mówiące o długotrwałym wpatrywaniu się psów i kotów w określony punkt bądź też
nagły napad strachu. Wszystko wskazuje jednak na to, że po 2008 roku, kiedy to
poświęcono nowy krzyż znajdujący się na wzgórzu (czwarty w historii)
nadprzyrodzone siły znacznie obniżyły swoją aktywność.
Dawniej wierzono, iż w noc Zaduszną duchy można spotkać na cmentarzach.
Takie spotkania jednak kończyły się tragicznie dla żywych. Opowiadano historię,
o tym jak to w Pierwoszynie zostawiono na noc chusteczkę na jednym z grobów.
Następnego dnia chusteczka była rozszarpana.
Z nocą tą związana jest także jedna historia z Oksywia. Podczas wojny
polsko-szwedzkiej w 1627 roku Szwedów, którzy zaatakowali Oksywie i polegli tutaj
chowano w nieistniejącym już cmentarzu. W jesienne noce błądziły tam duchy
Szwedów, zwłaszcza jedna zjawa w kapeluszu. Pewna harda Oksywianka założyła się
z karczmarzem, że zdobędzie kapelusz straszącego Szweda. Dokonała tego czynu w
nocy z 1 na 2 listopada. Nie skończyło się to jednak dla niej dobrze. Upiór
nawiedzał ją każdej nocy bijąc w okno i żądając zwrotu kapelusza. Za poradą
księdza udała się nocą na cmentarz i zwróciła duchowi kapelusz robiąc to jednak
w niezbyt miły sposób. Zjawa uderzyła mocno kobietę w policzek tak że się przewróciła.
Zachorowała i umarła po 2 tygodniach. Z
czasem szwedzkie duchy przestały się ukazywać.
Nie były to jednak jedyne duchy z rejonu Kępy Oksywskiej. Okolice te słyną
z licznych opowieści o duchach. W
dwudziestoleciu międzywojennym opowiadano, iż straszy w pobliżu kapliczki
stojącej na polu między Suchem Dworem a Obłużem. Pojawiać się tam miały
tajemnicze duchy. Ktokolwiek zjawił się tu w nocy zwykle lądował w krzakach lub
w bagnie. Zastanawiające jest wierzenie, iż szczególnie na nieprzyjemności
narażone miały być osoby pijane.
Także przy kapliczce na Pogórzu pojawiały się pokutujące dusze, które
zaczepiały nocą przechodniów. Zwabionych zmuszały do odprawienia
pokuty za nich (najczęściej polegała ona na udaniu się o północy na cmentarz
oksywski w celu pomodlenia się za nie). Podobno zdarzały się osoby, które po
takich przygodach popadły w obłęd.
W 1900 roku dojść miało do nietypowego zdarzenia na Oksywiu. Podczas
obrzędu pustej nocy, część zebranych modliła się za nieboszczyka, a część piła
wódkę. Jeden z uczestników drugiej grupy wpadł na pomysł aby wystraszyć
modlących się, przyczepił zmarłego do swoich pleców i stanął w oknie, tak że
wyglądało to tak jakby nieboszczyk tam stał. Wszyscy uczestnicy faktycznie się
wystraszyli i uciekli z domu. Następnie sprawca zamieszania chciał odczepić od
siebie zmarłego, jednak nie był w stanie tego zrobić, gdyż przymocował się na
stałe. Udał się więc do miejscowego kościoła, gdzie dopiero po trzech
odprawionych mszach trup odczepił się, zbrukał nierozsądnego chłopa i
zniknął. Sam chłop zmarł kilka dni później.
W dwudziestoleciu międzywojennym snuto opowieści o zjawie pojawiającej się
w okolicach Suchego Dworu i Pogórza. Miejsce to nawiedzać miał duch nieprawego
niemieckiego gospodarza Hochfelda , który po nocach galopował po polach na
czarnym koniu w asyście czarnego psa mszcząc się na swych sąsiadach powodując
pożary, czy niszcząc plony. W późniejszych latach słuch o tym duchu zaginął.
Inną okoliczną zjawą był duch niegodziwego starosty z Oksywia z czasów
średniowiecza, który za życia źle traktował swoich podwładnych i swoją pychą
sprowadził na siebie i na żniwiarzy śmierć każąc im pracować w burzy i podczas
sztormu na polu koło Beki. Po śmierci dostatnio ubrany w czerwonych butach
świecąc wilczymi oczami błąkać się miał w bezchmurne noce po całej Kępie
Oksywskiej i sprowadzać ludzi na złą drogę.
Na Kępie Oksywskiej opowiadano także o Dzikim Łowcy (Dzeko jachta) , czyli
o duchu myśliwego polującego za życia w niedziele do południa. Po śmierci
polować on miał na myszy, żaby i kruki. Samej zjawy nie widywano, jednak
słyszano w nocy tętent jego konia, wystrzały, trąbienie i szczekanie psów
myśliwskich. O jego działalności
świadczyć miały wiszące na drzewach myszy, żaby i kruki spotykane następnego
dnia po polowaniu. Jego ulubionym miejscem był długi dziki wąwóz Babi Dół.
Także nie tylko ze względu na wiedźmy, ale także i z tego powodu bano
zapuszczać się w tym jarze.
Po II wojnie światowej snuto historie o duchach pojawiających się w Wąwozie
Ostrowickim na terenie dzisiejszej dzielnicy Babie Doły. Wg niektórych źródeł
właśnie tutaj po zakończeniu działań wojennych rozstrzeliwano jeńców. Od tego
czasu w wąwozie pojawiać się miały dusze zabitych żołnierzy. Wg relacji
świadków w nocy słyszano tu różne odgłosy, czy nawet wystrzały. Miejsce jest
naznaczone specyficzną energią. Zarówno ludzie jak i zwierzęta odczuwać tu mają
niepokój, np. występują trudności w utrzymaniu panowania nad koniem.
Niepokojąca aura panuje także w lasach witomińskich między ul. Witomińską a
ul. Kielecką. Niektóre źródła mówią o mieszczącym się tutaj masowym grobie
Rosjan, którzy powrócili po II wojnie światowej z przymusowych robót w
Niemczech i zostali zamordowani przez swoich rodaków. Wg doniesień miejscowych
w tych okolicach widywać miano duchy, a także małe światełka - błędne ogniki
lub orby (mniejsze od błędnych ogników).
Osobliwe zjawiska obserwowano także po wojnie w okolicy ul. Bema. W
zamierzchłych czasach znajdowało się tu pogańskie cmentarzysko datowane na 600
rok przed naszą erą. W okresie PRL postanowiono zbudować tu osiedle bloków.
Podczas robót natknięto się na pozostałości dawnego cmentarzyska. Budowę jednak
ukończono, a po oddaniu bloków do użytku, ich nowi mieszkańcy opowiadali
historie o niepokojącej aurze tego miejsca. Przedmioty miały spadać z półek, a
szafy miały same otwierać się i zamykać. Tłumaczono to procesem osadzania się
budynku. Jednak wg innej teorii związane miało to być z wielkim skupiskiem
energetycznym, jakie zwykle towarzyszą wielkim nekropoliom. Energia miała
zostać uwolniona po naruszeniu spokoju spoczywających na tym
cmentarzu. Odnotowano tu gwałtowne wahania pola elektromagnetycznego,
a w okolicy widywano orby. Sporadycznie, mają być one spotykane do dzisiaj.
Jak wspomniano wcześniej w Małym Kacku działał młyn będący siedliskiem
nadprzyrodzonego zła. Z obiektem tym związane są historie o dwóch zjawach.
Pierwszą z nich był duch złego niemieckiego młynarza z XVI wieku, który
ukazywał się w Dolinie Kaczej pod postacią czarnego psa z ognistymi wielkimi
ślepiami w kształcie młyńskich kół. Przed śmiercią miał zakopać swój dobytek
pod jednym z drzew (siwym bukiem) nad rzeką aby nikt nie odziedziczył po nim
majątku. Po śmierci pilnował go jako pies. Dwóch młynarczyków pracujących
dawniej u niego postanowiło wykopać skarb. Gdy o północy dokopali się do
pieniędzy nagle wyskoczył wściekły pies, który położył się na skarbie, a
wystraszeni poszukiwacze skarbu uciekli. Gdy w następny dzień wrócili na miejsce
skarbu już nie było. Pies widywany ma jednak być do dzisiaj późną jesienią nad
rzeką i na Kępie Redłowskiej. Co ciekawe
straszy on głównie mieszkańców Orłowa wracających z libacji.
Druga ze zjaw ma młodszy rodowód. Przed II wojną światową w Małym Kacku mieszkał
niemiecki młynarz i karczmarz, który również zapisał się źle w pamięci
okolicznych mieszkańców. Zginął on w wypadku samochodowym. Pochowany został na
miejscowym przykościelnym cmentarzu i straszył po śmierci. Podczas zawiei i
zamieci w nocy nadjeżdżał upiornym samochodem od strony granicy na rzece
Swelina do młyna, mrugał światłami i trąbił klaksonem przed karczmą i młynem.
Otwierały się wtedy drzwi auta i słychać było niemieckie głosy. Jednej nocy
jeden ze strażników młyna dojrzał kościste palce na kierownicy, wtedy to
zatrąbił klakson i samochód popędził naprzód. Okazało się jednak, że na
zaśnieżonej drodze nie pozostawił śladów opon.
Swoje duchy ma również druga część Kacewia, czyli Wielki Kack. Oprócz
omawianego wcześniej Bladego Józka od lat 20-tych XX wieku straszyła tu zjawa
pojawiająca się pod tajemniczą postacią bez głowy lub też, w alternatywnej
wersji, z poranioną głową. Pierwotnie ukazywała się ona przy wejściu do lasu na
początku ul. Starochwaszczyńskiej (blisko pierwszych zabudowań nieopodal ulicy
Lipowej i dzisiejszej Obwodnicy). Wg wierzeń była to pokutująca dusza
nieuczciwego urzędnika pruskiego. Inni z kolei twierdzili, że jest to duch
kupca zabitego na tym trakcie przez zbójców. Pierwsza wersja wydaje się jednak
bardziej prawdopodobna, gdyż przeważnie wierzono, że zjawami błąkającymi się po
świecie zostają niegodziwe dusze, które by odejść na tamten świat muszą
odpokutować swoje winy. Postać tę często wykorzystywano do straszenia dzieci by
nie zapuszczały się same w las. Po wybudowaniu nitki obwodnicy w 1977 roku
zjawa przestała się jednak tu pojawiać. Od tego momentu ducha widywano na
drugim końcu leśnego traktu w okolicach budowy Polifarbu. Zjawa upodobała sobie
zwłaszcza tamtejszy peron kolejowy. Straszyła robotników do ok. 1980 roku by
potem przepaść ostatecznie. Być może odpokutowała swoje winy.
Na Chyloni w okolicach leśniczówki tuż po II wojnie grasował duży czarny
pies lub wilk, który w nocy straszył ludzi dręczonych przez sumienie. Zwierzę
to pojawiało się i znikało niespodziewanie. Podejrzewano, iż była to pokutująca
dusza. W związku z tymi zdarzeniami miejsce jego działalności zostało nazwane
Wilczym Pazurem.
Romantyczna jest historia zakochanej pary z Demptowa. Gdy dziewczyna
niespodziewanie zmarła, po trzech tygodniach chłopak spotkał ducha swojej
narzeczonej. Gdy zagadał do niej, dziewczyna poprosiła go aby przez dwa
tygodnie chodził z nią modlić się pod krzyż na Demptowie aby mogła w spokoju
odejść w zaświaty. Po ostatniej modlitwie nastała nagła jasność, a duch
zniknął.
Duchy w nawiedzonych domach
Niektóre opowieści o straszydłach związane są z konkretnymi budynkami.
Takie miejsca nazywane są „nawiedzonymi domami”. Są to budynki
mające wyjątkowego pecha do remontów i właścicieli , zazwyczaj posiadające
pochmurną historię. Często mimo przeprowadzanych egzorcyzmów, domy takie nadal
pozostają przeklęte. Najpopularniejszą lokalizacją tego typu gmachów jest
Kamienna Góra, na której podczas wojny mieszkali wysoko obsadzeni Niemcy.
W willi przy ul. Korzeniowskiego 8/10, podczas wojny wykorzystywanej przez
gestapo, w latach powojennych widywano psy z czerwonymi oczami oraz ducha
SS-mana przechodzącego przez ściany. W willi przy ul.
Korzeniowskiego 14 również widywać miano ducha oficera niemieckiego przenikającego
przez ściany. Pojawiał się on jednak tylko raz w roku – 28 marca, w rocznicę
przejęcia miasta przez wojsko radzieckie. Mieszkańcy zasiedlający dom po wojnie
opowiadali historię o spadających naczyniach, wyginanych sztućcach,
tajemniczych krokach na strychu oraz o zastygłej krwi na ścianach nie do
zmazania. Nikt na dłużej nie był w stanie tu zamieszkać. Duchy miały być też
spotykane w willi przy ul. Korzeniowskiego 14c oraz Korzeniowskiego 7. Z kolei
w budynku przy ul. 1 Armii Wojska Polskiego 18a widywać miano samozapalające
się światła. Na tutejszym strychu znajdowało się także dziecinne krzesełko,
które robiło się nienaturalnie ciężkie, gdy ktoś próbował je
podnieść. Swoją historię posiada też budynek przy ul. Ujeskiego 7.
Opuszczony był do końca lat 90-tych i omijany nawet przez bezdomnych. Donoszono
o tajemniczych odgłosach, hukach, stukaniach, szuraniach
itp. Podczas remontów dochodziło tu do różnych wypadków (urządzenia
elektryczne same się włączały, dach zapalał się dwa razy w tym samym miejscu
itp.). Ostatecznie budynek rozebrano, a w jego miejscu rozpoczęto budowę
nowego. Budowy jednak nigdy nie ukończono. Za nawiedzone uznawano też
nieistniejące już domy na Wzgórzu (ul. Grottgera) i w Redłowie (ul. Redłowska,
obecny budynek SKOKu).
Nawiedzone domy można też odnaleźć na Kacku. W Małym przy ul. Góralskiej
oraz przy górnym biegu ul. Wielkopolskiej znajdują się domy, w których od lat
mówi się że straszy. Pierwszy, ceglany ma być nawiedzony po dziś
dzień, natomiast drugi po remoncie i zyskaniu nowych właścicieli odzyskał
spokój. W Wielkim znane są także dwa rzekome przypadki nawiedzonych domów.
Jeden z nich znajduje się przy początku ul. Starochwaszczyńskiej. Być może ma
coś wspólnego z przytoczoną tu wcześniej wałęsającą się zjawą bez głowy. Drugi
nawiedzony dom znajdować ma się przy ul. Źródło Marii. Rzekomo jest to
wyjątkowo fatalny przypadek. W XIX wieku istniał tu drewniany dom, w którym
gospodarz pewnego dnia zamordował całą swoją rodzinę. Pod koniec tego samego
wieku w miejscu starego budynku postawiono nowy ceglany. Rodzina, która tu
zamieszkała nie odnotowała żadnych dziwnych zdarzeń i zaznała tu spokoju. Po
wielu latach budynek został jednak sprzedany i wg niektórych relacji zaczął być
nawiedzany przez duch zbrodniarza. Mimo wielokrotnie przeprowadzonych
egzorcyzmów spokój odzyskiwano tylko na pewien czas, a zły duch zawsze
powracał. Dom był omijany nawet po kolędzie przez księdza. Obecnie zdecydowano
się zburzyć budynek i postawić go od nowa. Dziwnym zbiegiem okoliczności od
dłuższego czasu budowa stoi w miejscu.
W latach powojennych straszyć miało także w nastawni kolejowej w Orłowie. Niewielu było chętnych do pracy w tym miejscu, a ci co się na to zdecydowali, szybko rezygnowali. Powodem były odgłosy kroków w wojskowych butach pojawiających się w nocy. Miały to być duchy trzech Niemców, którzy popełnili tu samobójstwo poprzez powieszenie się przed wkroczeniem armii radzieckiej.
Inne straszydła
Gdyńska demonologia pełna jest także opowieści o dziwnych i wyjątkowo
specyficznych straszydłach.
Na Cisowej w średniowieczu stała karczma. Powszechnie mówiło się, że obok
niej straszyło. O północy pojawiać się tam miała kopa siana zagradzająca drogę
wracającym z karczmy przeważnie podpitym klientom. Aby przejść
należało zmówić Ojcze Nasz i Chwała Ojcu.
W 1560 roku pod postacią ludzką ukazać miał się wiatr. Małokacki młynarz
wściekły z powodu braku wiatru (który miał się ponoć mścić za to, że młynarz
namówił miejscowych luteranów do spalenia kościoła w Wielkim Kacku) stojąc
przed swoim wiatrakiem rzucił nożem złorzecząc wiatrowi. Wiatr pojawił się
wtedy pod postacią rosłego chłopa w wielkim kapeluszu i niebieskiej rozpiętej
siermiędze. Złapał nóż i przybił nim młynarza do skrzydła wiatraka wybuchając
śmiechem, który wzniecił wiatr poruszając skrzydła z przyczepionym młynarzem.
Na początku XX wieku w centrum Koloni (okolice góry Donas, dzisiaj ul.
Łanowa) podczas ludowej zabawy przy ognisku świętojańskim rozpalonym w pobliżu
karczmy niespodziewanie zjawiły się 3 źrebaki. Wpadły one w szalony taniec
wokół ogniska. Wszyscy (nieco podchmieleni już) uczestnicy święta natychmiast
rzucili się do ucieczki.
Przed wojną mieszkańcy Wielkiego Kacka opowiadali historię, która wydarzyła
się podczas zabawy karnawałowej. Zgodnie z miejscowym zwyczajem młodzi
zapustnicy obnosili konia zapustowego po wsi. W pewnym momencie postanowili
odwiedzić sąsiednią wieś, jednak na rozstaju dróg pojawił się inny koń, który
ruszył w stronę zapustników i starł się z wielkokackim koniem powalając go na
ziemię. Widząc to, uczestnicy przeżegnali się, a nieznajomy koń szybko zniknął.
Zaraz poznano, że to był straszek.
Na Oksywiu opowiadano historię o zamienieniu człowieka w kreta. Dwóch gburów mieszkało obok siebie bez granicy. Jeden zawsze odrywał miedzę aż w końcu ją zabrał. Ten drugi podał go do sądu, ale ten pierwszy umarł. Kiedy miał zjawić się sąd, wdowa po nieuczciwym gospodarzu zakopała syna pod ziemią skąd miał wołać jako nieboszczyk: tu jest granica! Kiedy przyjechał sąd wdowa wezwała zmarłego męża na świadka, ale zakopany syn się nie odezwał, tylko wyszedł przemieniony w kreta.
Na początku lat 90-tych na Obwodnicy pojawiał się tzw. Upiór Obwodnicy.
Zjawiał się on zawsze podczas złych warunków atmosferycznych, kiedy to kierowcy
swoją jazdą nie dostosowywali się do nich. Na pustej drodze
pojawiało się wtedy szare auto (wg niektórych doniesień Opel Omega) z
czerwonymi reflektorami, które jechało pod prąd. Mijając się dostrzec można
było jedynie przenikliwy wzrok niewyraźnej postaci kierującej pojazdem. Po
minięciu się z takim pojazdem najczęściej następował wypadek. Czasami udało się
go uniknąć. Z tej opresji wg relacji najczęściej ratowały gołębie, które nagle
pojawiały się przed szybą i wymuszały hamowanie. Skuteczne było też
przeżegnanie się, czy wspomnienie Boga. Opowieści o zjawie miały, tak jak w
przypadku dawnych ludowych wierzeń, wymiar edukacyjny. Celem było zniechęcenie
do szybkiej i niebezpiecznej jazdy. Upiór zniknął wraz z rozwojem motoryzacji,
choć obecnie ilość wypadków na obwodnicy bije wszelkie rekordy.
Gdynia posiadała także swoją kryptydę. W 1981 roku opowiadano o
wielkim dwumetrowym dziku żyjącym na Kolibkach. Pewnej nocy zderzył się on ze
składem SKM oczekującym na wolny tor między Kamiennym Potokiem a Orłowem
pozostawiając 2-metorwe wgniecenie w masce pociągu. Innej nocy zagryzł 2 psy na
Koloni Kolibki. W końcu przeprowadzona została na niego obława wojska. Śmierć
poniosło dwóch żołnierzy, a duża część sprzętu została zniszczona. Ostatecznie
akcję przejęła milicja, a jej finał pozostaje zagadką. Jednak od tego momentu
gigantyczny dzik przestał się pojawiać. Wg niektórych źródeł stwór był
eksperymentem akademickim przygotowanym na polowanie dla dostojników, który w
czasach stanu wojennego został zaniedbany i wymknął się spod kontroli.
Zaklęte głazy
Na terenie miasta znajduje się całkiem sporo dużych głazów narzutowych. Część z nich zaliczana jest nawet do pomników przyrody. Wg legend ich obecność związana jest z działalnością stolemów oraz purtków. Najpopularniejszymi gdyńskimi głazami były kamienie Adam i Ewa opisane wcześniej w podrozdziale „Stolemy”. Przed wojną słynny na całe Kaszuby potężny głaz rzucony przez stolema leżał na Grabówku. Obecnie wrażenie robią ogromny stolemowy głaz położony na Bulwarze Nadmorskim, głazy w cisowskich lasach - Muminki, Gaweł i Paweł oraz pomnik Ludziom Morza przed Dworcem Morskim złożony z 4 głazów granitowych wydobytych z dna morza. Głazy te miały pochodzić z czasów, gdy stolemka Ewa z Oksywia urządzała zawody w rzutach kamieniami.
Inny ciekawy kamień znajduje się na również wcześniej opisanym wzgórzu
Jasińskich Chojny. O tym skąd się tutaj wziął opowiadają dwie teorie, które
wpisują się w konwencje znanych kaszubskich opowieści. Wg pierwszej koncepcji kamień
pojawił się tu za sprawą stolemów, którzy używali tego typu głazów do różnych
zabaw i gier. Pamiątka po nich ma być dowodem na to, że w starożytnych czasach
w okolicy Wielkiego Kacka mieszkała kolonia tych olbrzymów. Druga teoria mówi o
tym, że głaz znalazł się tu, za pomocą Purtka, nieco później bo w okresie średniowiecza,
kiedy rozpoczęto budowę kościoła w Wielkim Kacku, a diabeł postanowił do tego
nie dopuścić i pod osłoną nocy zrzucić na niego kamień. Zmęczonego Purtka
zaskoczyło pianie koguta oznaczające nadejście nowego dnia i utratę diabelskich
mocy. Upuścił on więc kamień tak blisko celu, niepyszny odleciał i pozostawił
głaz, który leży tutaj do dzisiaj.
Zaklęty kamień od dawnych czasów znajdował się na Demptowie nieopodal
leśniczówki Zwierzyniec. Istnieją dwie wersje mówiące o tym w jaki sposób się
tu pojawił. Pewnym jest jednak to, że powstał on z worka na mąkę. Pierwszy
wariant tej historii mówi o czasach wielkiego głodu, kiedy to bogatego gbura
idącego z workiem zaczepiła kobieta prosząc o podzielenie się. Chłop odmówił
tłumacząc, iż niesie nie mąkę, a kamienie. I rzeczywiście mąka ku zdumieniu
gbura zamieniła się w kamień, który pozostał w tym miejscu. Inna historia
przytacza postać pewnego parobka z Wiczlina, który wracał z chylońskiego młyna
z zarzuconym na plecach workiem mąki. Na Demptowie poczuł zmęczenie, odłożył
worek i zaklął „żeby ten miech diabli wzięli”.
Po odpoczynku gdy chciał ruszyć w dalszą drogę okazało się, że zamiast
miecha stoi przed nim wysoki szpiczasty kamień o kształcie worka. Przeżegnał
się i uciekł. Ludzie bali się zbliżać do niego, gdyż mówiono, że to miejsce
upodobał sobie miejscowy diabeł. Przed II wojną światową postanowiono rozbić
kamień na budowę drogi jednak głaz okazał się być silniejszy. Jednak już w
latach powojennych kamień zniknął. Prawdopodobnie został mimo wszystko użyty
jako materiał budowlany.
Cudowne miejsca
W opozycji do terenów naznaczonych niepokojącą energią, w Gdyni znajdują
się również miejsca o pozytywnej aurze.
Jedno z nich to Źródło Marii na Wielkim Kacku. W 1921 roku podczas budowy
nieistniejącej już linii kolejowej Gdynia – Kokoszki, w pobliżu tego miejsca
doszło do groźnego wypadku. Jeden z wagonów robotniczego pociągu
odłączył się od składu i stoczył torem ostro w dół. W tym czasie robotnicy odpoczywali
na torach jedząc drugie śniadanie. Mimo mocno ograniczonej widoczności i dużej
prędkości wagonu, pracownikom udało się w ostatniej chwili uciec z torów. Nikt
nie ucierpiał i to wydarzenie uznano za cud. Stwierdzono, że nad robotnikami
czuwała Matka Boska. Rok później, jako wotum dziękczynne postanowiono w pobliżu
miejsca tego wydarzenia, czyli obok istniejącego źródła, wybudować kapliczkę
poświęconą Maryi. Tak powstała właśnie nazwa Źródło Marii. Od tego momentu
woda, która wypływa ze źródła uznawana jest za leczniczą. Wg mieszkańców do
dzisiaj pomaga ona na choroby skóry, zapalenia nerwu, czy ból gardła. Wg
relacji jednej z miejscowych kobiet, która posiadała ciężko chorą wnuczkę, we
śnie ukazała się jej Matka Boska zalecająca m.in. napojenie dziecka wodą ze źródełka. Po
niedługim czasie dziewczynka cudownie ozdrowiała. Powszechnie wierzy
się także, że oświadczyny przy Źródle gwarantują udane małżeństwo.
Innym takim miejscem jest Święta Góra zwana także Górą Świętego Mikołaja na
Chyloni. Góra ta miała już w czasach pogańskich być miejscem kultu. W XVI wieku
wg jednego z podań na górze ukazał się św. Mikołaj. Miejscowa ludność wystawiła
mu w tym miejscu drewnianą kapliczkę z cudowną figurą. Wg innej wersji, kiedy
dawniej morze dochodziło aż do Chyloni rozbił się tam okręt i zginęła prawie
cała załoga. Uratowała się tylko jedna osoba, która wznosiła modły do św.
Mikołaja (patrona żeglarzy). Na pobliskiej górze ocalały postawił więc
kapliczkę z figurą. Niezależnie od tego, które wydarzenie zapoczątkowało kult
świętego w tym miejscu, faktem jest iż w późniejszym czasie zbudowano tu
studnię, z której pobierano wodę z cudownego źródełka mającego uzdrawiającą
moc. Ponoć po przemyciu ciała wodą zanikały wszelkie choroby. W szczególności
woda uzdrawiała niewidomych. Na górę udawały się liczne pielgrzymki. W połowie
XVIII obok kapliczki i studni osiadł pustelnik. Na początku XIX wieku źródło
straciło swoją moc. Pewien chłop przemył bowiem wodą oczy ślepemu koniowi. Koń
co prawda ozdrowiał, ale oślepł człowiek, a woda nie posiadała już
uzdrawiających właściwości. Wkrótce pustelnik zmarł. Kult góry
zaczął podupadać, a kapliczka została obalona przez wiatr w 1845 roku. Z samą
kapliczką również związane są niesamowite wydarzenia. W czasach reformacji
pierwszą figurę z kapliczki czterokrotnie próbowali ukraść protestanci aby
zaniechać dalszego kultu w tym miejscu, jednak za każdym razem bezskutecznie,
gdyż nawet mimo odcięcia jej nóg figura zawsze wracała na miejsce. Ostatecznie
jednak gdzieś zaginęła, a w połowie XVIII w. ustawiono tu nową kapliczkę z nową
figurą, która stała do 1845 r. Na początku XX wieku utrzymywano, iż
w miejscu kapliczki rośnie sosna o kształtach byłej kapliczki. Po skaleczeniu
drzewa wyciekać z niego miała krew. Kult góry odrodził się dopiero w 1995 r. , kiedy
ustawiono tu 2 nowe kapliczki i krzyż. O silnym kulcie tego miejsca świadczy
fakt, iż archeolodzy odnaleźli tu dewocjonalia pochodzące z XVII, XVIII i XIX
wieku (m.in. medalik Postrach Demonów, który został przekazany prezydentowi
Gdyni w celu ochrony miasta przed złymi duchami). Wg radiestetów na górze
występuje silne korzystne promieniowanie, a wg jeszcze innych teorii pod
pokrywą góry znajdować się ma tzw. czarna piramida, czyli pozostałości dawnej
cywilizacji, wraz z grobowcem króla Lahwe, do którego dostępu bronić mają
istoty pozaziemskie. Tego typu miejsca mają też znajdować się na zalesionych
wzgórzach na wysokości Uniwersytetu Morskiego oraz ulicy Swarzewskiej.
Na zakończenie warto jeszcze przytoczyć historię z Obłuża. Dawniej opowiadano tu o cudownym wydarzeniu związanym ze świętą Barbarą. Jednego z mieszkańców, który konno wracał w dzień św. Barbary z Sopotu nagle zastała potężna śnieżyca, która zasypała drogi. W pewnym momencie koń odmówił posłuszeństwa, a przed podróżnym rozpostarł się widok na morze skute lodem. Obłużanin zaczął się wtedy modlić do św. Barbary, która po chwili zjawiła się i przeprowadziła konia i podróżnego w bezpieczne miejsce, po czym zniknęła.
Tabela 1. Podział obszarów Gdyni ze
względu na występowanie demonów i magicznych miejsc
Obszar |
Demony |
Miejsca |
Kacewie |
mogilniki, rokitniki, błędne ogniki, borowa ciotka, czarownice, purtki,
krośnięta, zmory, merk, duchy (m.in. Blady Józek, zjawa bez głowy, koń zapustowy,
upiór obwodnicy, duchy dwóch młynarzy) |
Źródło Marii, Jasińskich Chojny, las, młyn w Małym Kacku |
Gdynia |
morzkulce, błędne ogniki, orby, czarownice, wieszczy, duchy (m.in. duch
niemieckiego oficera) |
Gdyńskie Błota, kanał portowy, Kamienna Góra, las witomiński,
cmentarzysko przy ul. Bema |
Kępa Oksywska |
stolemy, rokitniki, roztrębacze, purtki, szalińc, czarownice, zmory,
wieszczy, opi, błędne ogniki, morzkulce, morzece, duchy (m.in. Dziki Łowca, Hochfeld,
duch starosty, duchy Szwedów, duchy żołnierzy) |
Wąwóz Ostrowicki, cmentarz choleryczny |
Chylonia i Cisowa |
rżane baby, błędne ogniki, czarownice, purtki, duchy (m.in. kopa siana,
wilk) |
Święta Góra, Chylońskie Błota, Babski Figiel, Strasznica, Wilczy Pazur,
Zwierzyniec, las |
Wiczlino |
błędne ogniki, duchy (m.in. trzy źrebaki) |
Góra Donas, Białe Błota |
Bibliografia
A. Podgórski, B. Podgórska, Wielka Księga Demonów Polskich, Katowice, 2005
B. Dobrowolski, Duchy u Franciszkanów i inne niezwykłe opowieści z
Trójmiasta, Gdańsk 2010
B. Stelmachowska, Rok Obrzędowy na Pomorzu, Toruń 1933
B. Stelmachowska, Zwyczaje rybaków polskiego wybrzeża Bałtyku, Hel 2009
B. Sychta, Słownik gwar kasz. na tle kultury ludowej,
Wrocław-Warszawa-Kraków-Gdańsk 1967–76
E. Obertyński, Gawędy o starej Gdyni, Gdynia 1987
F. Fenikowski, Oddech wieków. Sagi srebrzystej Gdyni, Gdynia 1986
H. Derdowski, O Panu Czorlińscim co do Pucka po sece jachoł, Toruń 1880
J. Ceynowa, Dobro zwycięża, Gdańsk, 1985
J. Treder, Kaszubi Wierzenia i Twórczość. Ze słownika Sychty, Gdańsk 2002
Ks. J. Perszon, Na brzegu życia i śmierci, Pelplin, 1999
L. Heyke, Podania Kaszubskie, Kościerzyna, 1931
M. Walicka, Gdynia: pejzaż sprzed wojny, Gdańsk 1982
P. Shmandt, Sobótka, ścianie kani, ogień i czary na Kaszubach, Gdynia 2014
M. Miegoń, Blady Józek budzi lęk. Czy na gdyńskich Karwinach straszy?
Kurier Gdyński, 06.12.2016
M. Miegoń, Rżana Baba w łubinie Kurier Gdyński, 03.01.2017
M. Miegoń, Zakopana piramida Kurier Gdyński, 13.12.2016
M. Miegoń, Duchy i demony gdyńskich lasów Kurier Gdyński, 07.02.2017
M. Miegoń, Znaki z zaświatów, Kurier Gdyński 27.12.2016
M. Miegoń, Duchy i zjawy Kamiennej Góry Kurier Gdyński, 20.12.2016
M. Miegoń, Migające Orby i urny z ulicy Bema, Kurier Gdyński, 24.01.2017
Pomorskie Forum Eksploracyjne
Forum Moje Osiedle
Badania własne
Bardzo fajnie napisane. Pozdrawiam serdecznie !
OdpowiedzUsuńPodziwiam za trud twórcę tego opisu.Kapitalne.
OdpowiedzUsuń