Szukaj na tym blogu

czwartek, 14 listopada 2019

GDYŃSKA KSIĘGA DEMONÓW

Gdynia, tak jak inne kaszubskie miejscowości o długiej historii, obfituje licznymi opowieściami, legendami i historiami z dreszczykiem związanymi z nadprzyrodzonymi siłami. Bohaterami gdyńskich opowieści są zarówno demony wywodzące się z mitologii kaszubskiej jak i konkretne specyficzne zjawy. Tak jak i dawniej tak i dzisiaj temat demonów, duchów, zjaw, czy tajemniczych miejsc pobudza ludzką wyobraźnię. Pierwotnie opowieści miały pełnić przede wszystkim rolę moralizatorską i edukacyjną. Z drugiej strony stanowią ważną odskocznię od ponurej rzeczywistości. Każda z przekazywanych historii ma swoje zakorzenienie w świadomości mieszkańców i współtworzy unikalną gdyńską demonologię.  W niniejszym artykule opisano mniej lub bardziej znane fantastyczne opowieści przekazywane przez mieszkańców Gdyni. Są to zarówno legendy liczące wiele wieków, jak i też całkiem współczesne przekazy. Przy tworzeniu pracy korzystano z różnych materiałów źródłowych – literatury fachowej, prasy, opowieści mieszkańców.

Charakterystyka gdyńskiej demonologii

 

Od zamierzchłych czasów niektóre miejsca były powszechnie uznawane za siedliska złych duchów i demonów. Przede wszystkim były to wszelkie rozstaje i skrzyżowania dróg czy rogatki wsi. Uważano, że do granicznych miejsc demony mają nieskrępowany dostęp. Pojawiały się one jednak tylko w nocy, najczęściej w okolicy północy. W celu neutralizacji złych duchów, w owych rejonach stawiano krzyże, czy też kapliczki. Takich miejsc jest w Gdyni dziesiątki, a najstarsze istniejące kapliczki pochodzą z XIX wieku. Postawienie obiektu sakralnego nie gwarantowało zawsze spokoju. Duchy nadal się tam pojawiały, często pod postacią różnych zwierząt. Innymi miejscami, gdzie szansa na spotkanie straszków ma być wysoka są cmentarze, miejsca tragicznych wydarzeń oraz wszelkie inne obszary otoczone aurą tajemniczości, takie jak gęste lasy, bagna, góry. Na Cisowej, obecnej dzielnicy Gdyni, a dawnej wsi, której nazwa wzięła się od ponadnaturalnej ilości rosnących tutaj cisów, pierwotnie straszyły właśnie te drzewa. Uważane one były za siedliska  nieczystych sił. W ich dziuplach swoje kryjówki znajdowały koty i sowy, a więc, wg pierwotnych  ludowych wierzeń, zwierzęta współpracujące z demonami. Stąd też zła sława cisów. Nie poprawiała jej też wyjątkowe umiłowanie przez samobójców, którzy najczęściej wieszali się właśnie na cisach. Niepokojąca aura panować ma także na górach (Donas, Święta Góra), w wąwozach (Babi Dół, Ostrowicki), na łąkach (Chylońskie i Gdyńskie Bagna), w lasach (na Witominie oraz Wielkim Kacku) oraz przede wszystkim na dawnych cmentarzach cholerycznych (Karwiny, Cisowa, Obłuże) i cmentarzyskach pogańskich (ul. Bema).  Miejsca te nawiedzane mają być przez różnego rodzaju duchy, a także wyprowadzające na manowce błędne ogniki i orby (demony występujące pod postacią światełek). W Gdyni, tak jak na całych Kaszubach wierzono też w różnego rodzaje inne demony. Znane były różne przypowieści o diabłach, w tym także o kaszubskim niezbyt roztargnionym diable Purtku. Jako symbol zła, miały one namawiać ludzi do grzechów i porywać ich dusze do piekła. Na Kępie Oksywskiej wierzono też w morskiego purtka zwanego szalińcem, który objawiał się pod postacią gwałtownego wiatru od morza powodującego sztormy. Był on sługą władcy Bałtyku – Goska. To właśnie szalińc miał pod koniec XIII wieku przyczynić się do pochłonięcia przez morze osady Kochowo istniejącej w miejscu obecnych Babich Dołów. W morzu pływały także morzkulce (topielce) oraz morzece (bałtyckie syreny). Przedstawicielka tych ostatnich doczekała się nawet swojej rzeźby, która stoi przy ul. Wielkopolskiej w Małym Kacku. Gdyńscy marynarze znali również opiekuńczego demona klabaretnika, który mieszkał na statkach i chronił załogi przed niebezpieczeństwami. Taka postać widziana miała być w kluzie kotwicznej na Darze Pomorza. Obawiano się zmór, czyli nocnych demonów męczących śpiących. W Małym Kacku dawniej nad wejściem do domostwa zawieszano różę polną w celu zabezpieczenia się przed nimi. Na Kępie Oksywskiej wierzono, że zmory potrafią najpierw ukołysać do snu, a potem dręczyć swoją ofiarę. Wierzono także w upiory, na Oksywiu i w Gdyni - jak i na całych Kaszubach - zwane wieszczym i opim, które po swojej śmierci zabijały swoich bliskich. Na Oksywiu utrzymywano też, że wieszczy lubili obgryzać paznokcie swoim krewnym. Już przy narodzinach dziecka wiedziano, czy w przyszłości osoba taka stanie się upiorem. Wieszczy bowiem rodził się w „czepku”, a opi z dwoma zębami. Znano sposoby na powstrzymanie ich ataków. Np. w Gdyni w XIX wieku wieszczym wkładano do trumny pod głowę spaloną cegłę i kawałek sieci rybackiej by miał się czym zająć i nie straszył ludzi. Mimo to jeszcze w pierwszej połowie XX wieku (!), doszło do makabrycznego zdarzenia na Kępie Oksywskiej, kiedy to powieszono na różańcu noworodka urodzonego z czepkiem na głowie. Także na Kępie Oksywskiej straszono dzieci tajemniczym demonem przebywającym w polu – roztrębaczem. Gdy pociechy zbyt długo chodziły po polach miał ich złapać owy duch. W wielkokackim lesie mieszkać miały mogilniki (pojawiające się przy kamiennych nagrobkach w lesie), rokitnik sprowadzający wiatr (wierzono w niego także na Kępie Oksywskiej i w Małym Kacku) oraz władająca lasem Borowa Ciotka (obecnie posiada swoją restaurację przy Al. Zwycięstwa). W Wielkim Kacku straszył też merk. Było to małe i grube straszydło przypominające kopę siana o marchwiowych zębach. Chowało się w ciemnych lasach, górach i na strychach, zdradzało swoją obecność warczeniem. Kacanie straszyli nim dzieci, które merk miał rzekomo pożerać. Z kilkoma miejscami w Gdyni związana jest działalność czarownic. W zamierzchłych czasach tereny Kępy Oksywskiej zamieszkiwać miały z kolei kaszubskie olbrzymy – stolemy (rzeźba Stolemki stoi przy Al. Zwycięstwa w dzielnicy Wzgórze Św. Maks.). Po gdyńskich polach grasowała zaś południca – rżana baba. Małymi pomocnikami były krośnięta (kaszubskie krasnale), w które najdłużej wierzono na Kolibkach. Wreszcie bohaterami wielu opowieści są także specyficzne straszydła nie dające się jednoznacznie sklasyfikować.

 

Diabeł i Purtk

 

Diabeł to zły upadły anioł sprowadzający ludzi na złą drogę i zabierający ich dusze do piekła. Często oferuje ludziom swoje usługi żądając w zamian duszy po ich śmierci. Elegancko ubrany, często z niemiecką, wygląda jak pan, jednak jego pochodzenie zdradzają kopyta, rogi i zapach. W polskim folklorze diabeł często daje się jednak przechytrzyć. Na Kaszubach diabeł nazywany jest Purtkiem. Jak sama nazwa wskazuje zapach nie jest jego atutem. Zamieszkuje on bowiem gnojówkę.

 

Na Kępie Oksywskiej wierzono, iż za każdym razem, gdy otwiera się brama piekła bije z niego taki blask, że na niebie pojawia się błyskawica bez grzmotu. W Gdyni utrzymywano, że diabła można spotkać polując (pod postacią wilka) bądź też łowiąc (pod postacią ryby) w Wielkanoc. Na Kępie Oksywskiej i w Wielkim Kacku wierzono, że purtk objawia się w postaci wiru powietrznego (powiedzenie: purtk zawiał). W tych okolicach uważano, że purtki z ludzkiej skóry robią membrany do diabelskich bębnów. Wierzono tu też w bagiennego diabła Rokitnika przesiadującego zazwyczaj w rokicinie, z której wyrabiał sobie piszczałki do grania. Miał on postać człowieka ze skrzydłami nietoperza. W XVI wierzeniach diabeł na Kępie Redłowskiej występować miał nie tylko jako rokitnik, ale także jako Stary Pindel – czyli brodaty starzec dźwigający na plecach tobołek zawierający grzechy i pokusy, którymi obdarowywał ludzi. Również w XVI wieku wierzono, że diabeł błąka się po chylońskich lasach. Można go było spotkać w Dolinie Demptowskiej, na Długiej Górze i na Jelenich Pagórach. W torfowiskach pojawiał się ze świecącą latarnią (więcej o tym w podrozdziale błędne ogniki). Płatał figle zbierającym owoce i grzyby w lesie, drwalom, kłusownikom.

 

W XVI lub XVII wieku miała miejsce historia, w której diabeł gonić miał dziewczynę zmierzającą do karczmy na Św. Janie (obecnie okolice kapliczki przy stacji SKM Wzgórze Św. Maksymiliana). Przybrał on postać fircyka, ubrany miał elegancki płaszcz i trójrogi kapelusz. Dziewczyna widziała tylko jego cień, który przyspieszał gdy ona również przyspieszała.  Udało jej się schować w karczmie, w której jednak zamiast zabawy żegnano zmarłego nagle karczmarza. Diabeł dobijał się do drzwi i kazał przedmiotom „bez duszy” - miotle, a następnie kłębkowi otworzyć je. Wetknięto jednak w przedmioty drewienko co miało symbolizować wyposażenie je w dusze. Diabeł nakazał wtedy człowiekowi bez duszy otworzyć drzwi. Na te słowa nieboszczyk wstał, jednak jego żona skropiła go wodą święconą, a ciało natychmiast zesztywniało. Diabeł uciekł, a rano na śniegu znaleziono ślady kopyt.

 

Diabły lubiły przychodzić gdy w karczmie często rzucano siarczystymi przekleństwami. Jeden z nich miał się ukazać w XIX wieku w gospodzie Adlera w Orłowie (dziś Pizzeria Orłowska, galeria Debiut i Liceum Plastyczne), kiedy to w niedzielę został przywołany przez jednego z gości, który zamiast wybrać się do kościoła przesiadywał w karczmie. Gdy zaklął do diabła nagle silny wiatr otworzył drzwi i w restauracji pojawił się elegancki pan ubrany z angielska w cylindrze, płaszczu i rękawiczkach.  Dołączył się on do gry w karty. Gdy inny z gości dojrzał u niego kopyta zamiast nóg i zaczął się modlić do Matki Boskiej znów zerwał się wiatr i tajemniczy przybysz znikł pozostawiając po sobie tylko zapach siarki.

 

Z postacią purtka wiążą się również historie kamieni opisane w podrozdziale „zaklęte głazy”.

 

Błędne ogniki

 

Błędne ogniki występują pod postacią małych światełek pojawiających się na terenach bagiennych. Wg wierzeń są to złośliwe demony wodzące ludzi na manowce. Wg nauki zjawisko związane jest z samozapłonem gazów. W Gdyni błędne ogniki spotykane były przede wszystkim na rozległych torfowiskach zwanych Gdyńskimi Błotami oraz Chylońskimi Błotami. Na Kępie Oksywskiej błędne ogniki nazywane były purtkami z vidą (diabłami ze światłem), które występowały pod postacią diabła bez głowy jeżdżącego bryczką przez łąki i rowy. W samej Gdyni nazywano je niekiedy Gwiżdżami.

Najwięcej historii związanych jest z praktycznie nieistniejącymi już dzisiaj Gdyńskimi Błotami. Do 1924 r . na podmokłych terenach między Gdynią a Oksywiem przez które biegła szosa zamieszkiwały różne złośliwe demony, głównie błędne ogniki, które sprowadzały ludzi na bagna. Najczęściej pojawiały się one przy złej pogodzie w październiku i listopadzie. Wg wierzeń były to dusze dziewczyn, które z latarenkami wymykały się nocami na błota na spotkania z chłopcami. Za nieposłuszeństwo wobec rodziców zamieniane miały być w ogniki, które sprowadzały zakochanych na bezdroża, namawiały do grzechu i topiły Występowały tu jednak również bardziej osobliwe straszki. Jeden z demonów nazywał się Erlicht i pojawiał się w godzinach nocnych z latarnią wskazując niby bezpieczną drogę przez torfowiska. Nieszczęśnik, który dał się nabrać lądował zwykle w bagnach. Podania donoszą też o czarnym psie, w którym palił się ogień w pysku, o starszej kobiecie z chrustem, o dzikich koniach, czy też o panu w cylindrze i o woźnicy, którzy zapraszali do siebie, lecz zanim skuszony dotarł do zjaw wpadał w bagno lub rów, a starszek znikał. Wszystkie zjawy ukazywały się oczywiście w nocy. Niewyjaśnione zjawiska pojawiały się do lat 30-tych XX wieku, kiedy to zabudowano okolice portu. Zjawiska te tłumaczono nie tylko samozapłonem gazów. Także gospodarze okolicznych łąk i pól opowiadali historie o straszydłach co miało zniechęcić nieproszonych gości do odwiedzin ich ziem. W dwudziestoleciu międzywojennym na bagnach grasowali też pospolici przestępcy – rozbójnicy, mordercy i gwałciciele. Ich aktywność sprzyjała rozwoju miejskich legend.

Ulubionym miejscem przebywania błędnych ogników były także bagna na Wielkim Kacku w okolicy osady leśnej Tasza (na południe od Źródła Marii). Przed stuleciami w tych okolicach dochodziło do wielu utonięć na podmokłych terenach. Sprawcami tych tragedii miały być przede wszystkim Błędne Ogniki oraz demon Rokitnik wyprowadzający zagubionych w lesie na manowce. Niektórzy uważali też, iż małe ognie to diabły przesypujące złoto. Wielu śmiałków próbujących zdobyć taki skarb nigdy już nie wracało do domu. Ogniki pojawiać się miały także wśród łubinowych pól w okolicach Ćmirowa (część Cisowej).

 Dzisiaj z błędnymi ognikami można spotkać m.in. na torfowiskach po zachodniej stronie ul. Puckiej (Chylońskie Błota), na ostatnim zachowanymi małym fragmencie gdyńskich bagien na tyłach budynku Urzędu Morskiego, na bagnach w lesie w Wielkim Kacku, na użytkach ekologicznych na Dąbrowej oraz na Białych Błotach na Wiczlinie (okolice źródła Potoku Wiczlińskiego), gdzie miejscowi zbierają lecznicze zioła o wdzięcznej nazwie Czarcie Ziele.

 

Czarownice

 

Czarownice wg ludowych wierzeń to kobiety spółkujące z diabłem i znające się na czarnej magii. Dawniej przeciwko czarownicom w całej Gdyni zabezpieczano się gałązkami klonu, święconymi ziołami, paleniem ognisk, kropieniem wodą święconą oraz znaczeniem obejść kredą. Chroniono nie tylko gospodarstwa, ale także zwierzęta oraz łodzie i sieci rybackie. W gdyńskim folklorze zachowało się kilka opowieści związanych z wiedźmami. Znane są również miejsca, w których rzekomo miały w dawnych czasach zbierać się na sabat.

Najbardziej znana jest legenda o dwóch czarownicach zamieszkujących tereny dzisiejszych Babich Dołów (skąd swoją drogą wzięła się nazwa tej dzielnicy). Przypuszczalnie w XII w. w  długim dużym wąwozie znajdującym się na północ od dzisiejszego osiedla na Babich Dołach mieszkały ukryte w jamie dwie wiedźmy, które spółkowały z zamorskimi piratami. Często urządzano tu huczne pijatyki. Piraci ukrywali tu swoje skarby, z którymi dzielili się z czarownicami, a one sprzedawały im dzieci porwane z okolicznych wiosek. Zdarzało się, że baby prosiły napotkanych chłopców o pomoc w zaniesieniu naręczy żarnowca do mioteł do ich domu, gdzie ich następnie więziły do czasów przybycia piratów. Ostatecznie postanowiono rozprawić się z czarownicami organizując zbrojną wyprawę księcia pomorskiego. Akcja zakończyła się złapaniem czarownic i spaleniem ich na stosie oraz skonfiskowaniem skarbów. Wg innej wersji problem czarownic postanowili rozwiązać sami mieszkańcy Kępy Oksywskiej, jednak zanim dotarli na miejsce zerwał się gwałtowny sztorm i fale podmyły cały wąwóz zabierając do morza i wiedźmy i cały ich dobytek. Przez następne lata duchy wiedźm spotykane były na nadmorskiej skarpie oraz na sąsiednich polach.  Z czasem wąwóz nazwano Babim Dołem. W XIX w. pojawiła się na mapach niemiecka nazwa Ziemia Czarownic. Ostatecznie tereny dawnego wąwozu nazwano Babimi Dołami. Co ciekawe, zarys jamy, w której ukrywały się wiedźmy był jeszcze widoczny w dwudziestoleciu międzywojennym. Przez lata nazywana ona była Babią Jamą.

Inną nazwą pochodzącą od czarownic występującą na terenie Gdyni jest Babski Figiel – niewielkie osiedle w dzielnicy Cisowa (kilka domów przy ul. Owsianej). Genezy nazwy należy szukać na wzgórzach górujących nad osiedlem (Malinowskich Górki i Bieszków Górki). Wg opowieści kobiety z Cisowej i okolic spotykały się właśnie tutaj na sabatach.

 

Popularnym miejscem sabatów była także Góra Donas (niegdyś „łysa”). Spotykały się tu wiedźmy z Wielkiego Kacka. Ta dzisiejsza dzielnica Gdyni w czasach średniowiecza była powszechnie uważana za jedną z kilkunastu kaszubskich wsi słynących z czarownic (podobnie jak Pogórze) - tzw. wieś czarownic. Sądzono, iż nad wyraz często zdychało tu bydło, krowy dawały mało mleka, a przejeżdżające przez wieś wozy ulegały awarii. Listonoszom zalecano chodzić z poświęconymi ziołami, podróżnym odradzano stołowania się, a młodzieńcom poszukiwania tu żony. Zarówno na Wielkim Kacku jak i w pobliskich Kolibkach wierzono, że czarownice potrafią wyłonić się z cieków wodnych i akwenów. Uważano także, że w noc świętojańską czarownice nie tylko spotykają się na Górze Donas, ale także czają się w wielkokackich lasach na śmiałków szukających kwiatu paproci i zadają im śmierć. Z wielkokackimi czarownicami związana jest jedna anegdota. Przed I wojną światową pewien mieszkaniec Wielkiego Kacka udający się z taczką towaru na rynek do Sopotu przechodził obok domu domniemanej czarownicy. Nagle jego taczka stanęła i nie chciała ruszyć. Przed dom wyszła wiedźma, której bano się w całej wsi i przypisywano jej wszelkie nieszczęścia. Wymamrotała coś pod nosem, posmarowała masłem koło i straganiarz mógł pchnąć karę dalej.

Młyn działający niegdyś w Małym Kacku łączony był często z nieczystymi siłami. Wynikało to zapewne z tego, iż obiekt ten znajdował sie w rękach Niemców. W XVII wieku żoną dzierżawcy młyna miała być czarownica. Pewnej nocy młynarczyk przyłapał ją jak nacierając się masłem z krowińca dosiadła miotły i przez komin wyleciała na sabat.

Czarownice musiały być nadzwyczaj aktywne na Obłużu, gdyż zachowały się ciekawe opisy sposobów na pokonanie wiedźm z tego obszaru. Być może chroniono się tu przed wiedźmami z sąsiedniego Pogórza, które słynęło z czarownic. Przykładowo gwałtownie wylewano wodę na pola wschodzącego żyta w celu wygonienia stamtąd czarownicy, która miała niszczyć plony. Natomiast przed nocą świętojańską strojono bydło i gęsi wiankami i kolorowymi wstążkami.

Dzisiaj o czarownicach niewiele się już mówi, choć na przykład w latach 90-tych na Karwinach straszono dzieci babami porywającymi pociechy z placów zabaw. Faktycznie - dziwnie ubrana i zachowująca się kobieta często pojawiała się m.in. na placu przy ul. Brzechwy.  

 

Warto dodać, że na magii znały się nie tylko czarownice. W średniowieczu kiedy to jeszcze nie było podziału Kacka, miały tu mieszkać nie tylko wiedźmy, ale także i guślarz praktykujący jeszcze słowiańskie wierzenia. W pewnego sylwestra zamienił on dziewczynę (dziedziczkę Kacewia) odrzucającą jego zaręczyny w złotą kaczkę i wygnał za morze. Wracać ona miała co roku w sylwestra gubiąc złote piórka. Kto je znalazł ten miał mieć szczęście. Sam guślarz został z czasem wygnany przez okolicznych chłopów.

 

Morzkulce (Topielce) i Morzece (Morskie Panny)

 

Jako iż Gdynia położona jest nad morzem, a jej historia jest z nim ściśle związana, na przestrzeni lat powstawały opowieści związane z morskimi demonami. Jeszcze przed II wojną światową powszechnie wierzono w morzkulce zwane także topielcami, czyli demony powstałe z dusz utopionych ludzi. Wierzono, że krzyk morza powodują owe demony, które wciągają żywych w morskie otchłanie włączając ich w swoje grono. Dawniej w Gdyni istniał zwyczaj polegający na tym, iż po zgonie takiej osoby na progu jej domu od zewnętrznej strony ryto 3 krzyże. Miało to zapobiec powrotowi topielca po śmierci. Powszechnie wierzono, że duchy wodne grasują w Zaduszki i próbują utopić rybaków wypływających w tę noc na połów. W związku z tym rybacy unikali wtedy pracy. Nie poławiano także w Wielkanoc, gdyż wierzono, że w ten sposób można wyłowić samego purtka (kaszubskiego diabła).

 

Wg relacji rybaków, dopóki nie wybudowano portu w latach 20-tych ubiegłego wieku, na wodach między Oksywiem a Gdynią w nocy pojawiały się morzkulce pod postacią światełek unoszących się nad powierzchnią wody.  Nerwowe światło oddalało się po podpłynięciu kutra oraz przybliżało się po odpłynięciu rybaków. Znikało po przeżegnaniu się. Po wybudowaniu portu zjawy stąd zniknęły. Po wojnie topielce pojawiły się jednak w zupełnie innym miejscu. Na końcu kanału portowego w pobliżu Estakady, gdzie swoje ujście ma Potok Chyloński jeszcze kilka lat temu znajdowała się dzika plaża przyciągająca amatorów kąpieli w niepewnym kanale. Osoby takie miały być łatwym celem dla topielców, które wciągały nierozsądnych plażowiczów w morskie otchłanie. Utopieni, których nie zdołano wyciągnąć z wody stawali się kolejnymi topielcami. Wg relacji świadków widywano tu zjawy, które łapały pływaków za nogi i topiły ich. W rzeczywistości w tym miejscu zdarzały się wypadki utonięć. Dzisiaj działa tu terminal przeładunkowy, a teren od 2014 roku jest zamknięty dla osób z zewnątrz.

 

Oprócz morzkulców w rejonie Gdyni grasowały również morzece. Podanie pochodzące z czasów między VII a XII wiekiem, kiedy to Oksywie było grodem opowiada o kontaktach woja z Oksywia z morzecą. Pewnego dnia gdy wojownik wyruszył w podróż swoją łodzią podpłynęła do niego morska panna i ostrzegła o nadciągającym z północy wrogu. Dzięki temu gród był przygotowany do walki. Ponadto syrena podsłuchując obozowisko wroga zdradziła wojowi wszelkie ich plany. Jednemu z agresorów udało się wykryć zmowę morzecy z wojem, jednak został on utopiony przez nią podczas kąpieli następnego dnia. W efekcie gród nie został zdobyty, a wróg musiał odpłynąć. Po ustaniu działań wojennych wojownik spotykał się z morzecą aż wreszcie przy dźwięku śpiewów jej sióstr wypłynął na głębie, gdzie został przez nie pochłonięty. 

 

Interesujące historie dotyczące wodnych demonów opowiadano również na Chyloni jeszcze w latach 70-tych XX wieku. Wg tych opowieści Chylonkę zamieszkiwać miały demony polujące na dzieci, które bawiły się wypłukanymi przez rzekę kośćmi pochodzącymi z miejscowego nieczynnego już cmentarza.  

 

Krośnięta

 

Krośnięta to kaszubskie krasnoludki, małe istoty demoniczne pomagające ludziom w zamian za opiekę (przygotowaną porcję mleka w skorupce od jajka).

 

Mieszkańcy Kolibek w zamierzchłych czasach wierzyli w rybacką odmianę tych demonów. W przeciwieństwie do zwykłych krośniąt rybackie skrzaty zamiast mleka spożywały ryby. Mieszkały one w kominach rybackich wędzarni, nosiły rybackie ubrania, paliły fajki i miały włosy okopciałe od dymu. Żyły w zgodzie z rybakami i miejscową ludnością. Raz w tygodniu dostawały ryby od rybaków. W związku z tym tęsknie wyczekiwały powrotów rybaków z morza. Czasem czekały na brzegu u ujścia potoku Kolibkowskiego, innym razem żeglowały przy brzegu na beczkach wymachując latarniami witając powracających rybaków. Zdarzało się nawet, że z rybakami wypływały na połów. Na przełomie XIX i XX wieku, gdy wiara w krośnięta już wygasała pewna starsza schorowana kobieta z Kolibek przeżyła z przygodę z rybackimi krasnoludkami w roli głównej. Opowiadała, że uratowały jej życie, kiedy będąc sama w domu spadła z drabiny ze świecą. Nie mogła  się podnieść, a ogień ze świecy zajął jej pościel na łóżku. Wzywała pomocy lecz nikogo nie było w pobliżu. Wtedy to pojawił się krasnoludek mieszkający w tutejszej checzy, który zwołał swoich kamratów i razem uratowały kobietę oraz ugasiły pożar. Na dowód, iż historia ta była prawdziwa pokazała nadpaloną pościel i malutką zydwestkę zgubioną przez jednego z krośniąt.   

 

Stolemy

 

Stolemy to legendarne kaszubskie olbrzymy, które w zamierzchłych czasach zamieszkiwały Kaszuby. W większości wyginęły w wyniku walk ze smokami, z którymi ostatecznie wygrali, ale reszta stała się ofiarami bratobójczych walk. W rejonie Gdyni, stolemy miały zamieszkiwać Kępę Oksywską. Wg wierzeń z tych terenów olbrzymy były tak potężne, że potrafiły ściągać chmury z nieba i ciskać nimi o ziemię. Mogły przenosić przedmioty o wadze nawet 1250 kg. Ulubioną rozrywką było jednak rzucanie kamieni. Mieszkańcy utrzymywali, że stolemy zrobiły dla nich wiele dobrego - stworzyli Małe Morze (Zatokę Pucką), wykopali tam Depkę oraz usypali Rewę Mew. Sam cypel oksywski miał być głową zmarłego stolema. W pamięci zapisała się ostatnia stolemka Ewa z Oksywia, która wykonując ciężkie prace pomagała każdemu potrzebującemu. O stolemach pamiętano także na Grabówku, gdzie dawniej leżał wielki głaz, który miał być pamiątką po tych olbrzymach.

Wg legendy ostatni żyjący stolem władał grodem na wyspie Oksywie. Posiadał on jedną córkę - księżniczkę Ewę. Po jego śmierci córka rozpoczęła poszukiwanie męża aby przedłużyć panowanie rodu stolemów nad Oksywiem. Zgodnie z prawem stolemów, dziewczyna mogła wyjść jednak tylko za tego, kto wygra z nią w konkursie rzutu kamieniem na odległość. Wiele śmiałków, najczęściej rycerzy stawało do konkurencji, jednak przegrywało z kretesem. Stąd też tak duża ilość głazów znajdujących się w morzu w pobliżu Gdyni i Oksywia. Podania przekazywane z pokolenia na pokolenie mają różne wariacje. Wg jednej z nich w konkury stanął także graf, który wcześniej zapisał duszę purtkowi lecz również i on przegrał. W ramach zemsty purtk sprowadził na wyspę ogromną wichurę, która zwaliła dużą część wzgórza na wyspie i zasypała wody między wyspą a lądem. Tak powstało dzisiejsze Oksywie, które złączyło się z resztą kontynentu. Większość podań skupia się jednak na ostatnim kandydacie do ożenku. Był nim niepozorny rybak Adam z Gdyni. Wg wersji bardziej romantycznej wygrał on zawody, gdyż rzucił kamieniem aż pod osadę Św. Jan (okolice stacji kolejowej Wzgórze Św. Maksymiliana). Kamień stolemki, który rzucony był w drugiej kolejności uderzył w kamień rybaka i zatrzymał się przed nim powodując, iż królewna mogła wyjść za rybaka. W ten sposób narodził się ród silnych kaszubskich rybaków do dzisiaj dzielnie radzących sobie z morskim żywiołem. Wg popularniejszej bardziej przyziemnej wersji rybak nie dały rady stolemce i dorzucił kamień "tylko" w okolice figurki św. Jana, a olbrzymka rzuciła głaz ok. 400 metrów dalej. Zawstydzony rybak uciekł, a ród stolemów w końcu wygasł. Tak czy siak rzucone kamienie przetrwały wiele stuleci i z czasem nazwano je Adam i Ewa (choć wg jeszcze innej wersji jeden z tych kamieni należał do wspomnianego wcześniej grafa). Stały one w pierwotnym miejscu aż do połowy XX wieku. Adam przepadł (prawdopodobnie użyty do jakiejś budowy), Ewę z kolei przeniesiono do centrum Gdyni, gdzie użyty był jako postument pomnika S. Żeromskiego. W latach 80-tych złożony miał zostać przed pawilonem wystawowym Muzeum Miasta na Skwerze Kościuszki, następnie w miejscu budowy pomnika A. Abrahama na Placu Kaszubskim, aż w końcu znalazł się w pobliżu Dowództwa MW. Co ostatecznie stało się z głazem nie wiadomo. Istnieje jeszcze bardziej brutalna wersja legendy, która opowiada o córce oksywskiego rybaka wywodzącego się z dawnego rodu stolemów Ewie, która była tak samo piękna jak i okrutna, a swych adoratorów po przegranych przez nich zawodach w rzucie kamieniem zrzucała z oksywskiego klifu. W końcu, mimo ostrzeżeń miejscowych Kaszubów, w zawody z nią stanął przybysz z głębi kraju Adam, który również przegrał i zginął w podobny sposób. Miejscowa ludność miała już jednak dość Ewy, skrzyknęła się i zrzucono ją ze skarpy do morza. Ostatnie rzucone kamienie nazwano na pamiątkę ostatnich ofiar. Wg historyka Friedricha Lorentza wszystkie te opowieści są jednak sfałszowane, a prawdziwa historia dwóch słynnych kamieni jest taka, że głaz rzucony dalej jest dziełem stolemki (żony stolema) lub czarownicy, a ten rzucony bliżej stolema (męża stolemki) lub diabła. Stolemka Ewa ma dzisiaj swoją rzeźbę, która umieszczona została na zieleńcu przy Al. Zwycięstwa na Wzgórzu Św. Maksymiliana w pobliżu miejsca, gdzie zostały rzucone kamloty. 

 

Rżane baby

 

Rżane baby zwane także południcami wg ludowych wierzeń są demonami powstałymi z dusz kobiet zmarłych w okolicach swojego ślubu. Ubrane są na biało i mają bladą twarz. Uaktywniają się one podczas południa i atakują pracujących na polu.

W Gdyni, w dawnych czasach, rżana baba polowała na polach w okolicach Cisowej. Znajdowały się tu pola pełne łubinu wśród, którego owa południca. Polowała ona na pracujących rolników. Wszelkie wypadki, które zdarzyły się na polu były przypisywane rżanej babie. O tym, że demon rusza na polowanie ludzie dowiadywali się kiedy w południe widzieli jak w bezwietrzny dzień pola łubinu i łany zbóż nagle falują. Należało wtedy natychmiast udać się w zacienione miejsce (np. pod drzewo) i tam odpocząć i przeczekać atak demona. Rżana baba nie miała bowiem dostępu w bezsłoneczne obszary. Najpopularniejszym miejscem odpoczynku był tzw. Mały Lasek w pobliżu granicy z Rumią. Południca zostawiała jednak także pułapki. Tam gdzie stanęła w swojej fizycznej postaci pojawiało się grząskie zagłębienie. Do takiego bagienka zdarzało się wpadać nieostrożnym rolnikom. Na Cisowej rżana baba grasowała jeszcze w dwudziestoleciu międzywojennym po czym słuch po niej zaginął.

Opowieści o rżanej babie pełniły dydaktyczną rolę. W ten sposób zniechęcano bowiem rolników do pracy w okolicach południa w pełnym słońcu, gdyż groziło to np. udarami słonecznymi, które przypisywano oczywiście działalności południcy.

 

Duchy błąkające się

 

Opowieści o duchach, czyli o pokutujących duszach zmarłych ludzi są bardzo popularne wśród gdynian. Istnieje wiele miejsc, w których rzekomo miały się one pojawiać.

Wiele historii związanych jest z cmentarzami cholerycznymi, które spontanicznie powstawały podczas dwóch epidemii w XIX w. Groby na tych cmentarzach nigdy nie były ekshumowane.

 

W 1853 na Cisowej w okolicy skrzyżowania dzisiejszej ul. Chylońskiej z ul. Morską powstał cmentarz poświęcony okolicznym ofiarom epidemii cholery. W głębokim rowie pochowano ok. 100 osób.  Na początku XX wieku część ziem, na których znajdował się cmentarz  została zabudowana. W ten sposób powstało osiedle o nazwie Strasznica. Nazwa ta wzięła się od licznych historii o straszydłach tu spotykanych opowiadanych przez tutejszych mieszkańców. Już w dwudziestoleciu międzywojennym snuto opowieści o duchach i zjawach. Straszyły one nie tylko mieszkańców osiedla, ale także wychodziły na szosę przerażając podróżnych. W latach PRL wybudowano tu osiedle z wielkiej płyty (Osiedle Sibeliusa). Wg relacji współczesnych mieszkańców obecnie żadne duchy się już tu nie pojawiają.

Inny cmentarz choleryczny znajdował się na Obłużu (w okolicach skrzyżowania ul. Turkusowej i płk. Dąbka). Obecnie jest to niewielki nieużytek położony między ogródkami działkowymi a jezdnią. Po wojnie w okolicach cmentarza zorganizowano ogródki działkowe. Ich użytkownicy opowiadali nadprzyrodzone historie o narzędziach, które po nocy znajdywały się w innych miejscach, czy o słyszanych niezrozumiałych rozmowach w języku niemieckim. Wynikać to miało z tego, iż elementy dawnych grobów, krzyży itp. często znajdowały się w wyposażeniu ogródka działkowego, np. w płotach. Wg działkowiczów rozpoznanie ich i przeniesienie ich z powrotem na cmentarz gwarantuje przywrócenie spokoju na danej działce. 

Najwięcej opowieści związanych jest jednak z cmentarzem dla kilkunastu ofiar cholery na Karwinach (Wzgórze Jasińskich Chojny). Powstał on 1831 roku pod postacią wielkiego dołu. Teren pozostawiono samemu sobie. Ludzie bali się przebywać w tym miejscu, nie tylko ze względu na możliwość zakażenia, ale także z powodu pojawiających się tu, od momentu pochówków, straszków. Często po zmroku widywano tu dziwne światła, a miejscowi opowiadali historie o grasujących Błędnych Ognikach oraz nocnych Zmorach.   W 1885 roku ustawiono tu krzyż i opowieści o duchach zaczęły zanikać. Niemal sto lat później, pod koniec lat 70-tych XX wieku, na pobliskie tereny wkroczyli robotnicy budujący osiedle Karwiny. Również i na dawnym cmentarzu stanąć miały bloki. Gdy dowiedziano się o historii tego miejsca zaniechano prac budowlanych. Miejscowa młodzież uznała jednak, że teren Jasińskich doskonale nadaje się na zorganizowanie prowizorycznego boiska. W piłkę grano tu przez kilka lat, a wg relacji niektórych osób zdarzało się wykopać zamiast piłki kość. Niestety od momentu naruszenia kości przez robotników, a później przez dzieci, na wzgórzu ponownie zaczęły występować dziwne zjawiska Każdego roku w okresie wiosennym na tym terenie, w pobliżu skarpy ukazywał się duch nazwany przez miejscowych Bladym Józkiem. Była to postać młodego chłopaka, który nagle pojawiał się, mówił coś niezrozumiałego, po czym znikał. Ducha widywały zarówno dzieci jak i dorośli, którzy lubili następnie straszyć nim swoje pociechy. Pewnego wiosennego dnia 1999 roku podczas dziecięcej zabawy dwóch chłopców na skarpie wzniesienia Jasińskich Chojny doszło do spotkania z Bladym Józkiem. Postać o bladej twarzy ubrana cała na czarno przypominała kilkunastoletniego chłopaka. Zjawa krzyknęła coś, po czym zapatrzyła się martwym wzrokiem wzbudzając momentalnie paraliż i przerażenie. Po kilku sekundach doszło do otrzeźwienia i szybkiej ucieczki skarpą w dół, a następnie wzdłuż ul. Chwaszczyńskiej aż za ul. Brzechwy. Po tym wydarzeniu unikano przebywania na wzniesieniu przez dłuższy czas. Pod koniec lat 90-tych u podnóża wzgórza powstała stacja benzynowa. Istnieje całkiem sporo relacji byłych pracowników nocnej zmiany dotyczących dziwnych zjawisk występujących w miejscu ich pracy. Zatrudnionych dotykało uczucie niepokoju, słyszano dziwne dźwięki, płacz dzieci. Podobno zdarzały się także przypadki samoistnego otwierania i zamykania się drzwi oraz szafek. Również i niektórzy mieszkańcy pobliskich bloków skarżyli się na nieznane dźwięki, a nawet ukazywanie się różnych zjaw w nocy w mieszkaniach, czy też działalność stukaczy – niegroźnych duszków będących przyczyną wszelkich niezidentyfikowanych nocnych stukań, czy też szurań. Wszystkie spotykane tu duchy miały być jednak widziane przez zwierzęta, czego dowodem są relacje mówiące o długotrwałym wpatrywaniu się psów i kotów w określony punkt bądź też nagły napad strachu. Wszystko wskazuje jednak na to, że po 2008 roku, kiedy to poświęcono nowy krzyż znajdujący się na wzgórzu (czwarty w historii) nadprzyrodzone siły znacznie obniżyły swoją aktywność.

Dawniej wierzono, iż w noc Zaduszną duchy można spotkać na cmentarzach. Takie spotkania jednak kończyły się tragicznie dla żywych. Opowiadano historię, o tym jak to w Pierwoszynie zostawiono na noc chusteczkę na jednym z grobów. Następnego dnia chusteczka była rozszarpana.

Z nocą tą związana jest także jedna historia z Oksywia. Podczas wojny polsko-szwedzkiej w 1627 roku Szwedów, którzy zaatakowali Oksywie i polegli tutaj chowano w nieistniejącym już cmentarzu. W jesienne noce błądziły tam duchy Szwedów, zwłaszcza jedna zjawa w kapeluszu. Pewna harda Oksywianka założyła się z karczmarzem, że zdobędzie kapelusz straszącego Szweda. Dokonała tego czynu w nocy z 1 na 2 listopada. Nie skończyło się to jednak dla niej dobrze. Upiór nawiedzał ją każdej nocy bijąc w okno i żądając zwrotu kapelusza. Za poradą księdza udała się nocą na cmentarz i zwróciła duchowi kapelusz robiąc to jednak w niezbyt miły sposób. Zjawa uderzyła mocno kobietę w policzek tak że się przewróciła. Zachorowała i umarła po 2 tygodniach.  Z czasem szwedzkie duchy przestały się ukazywać.

Nie były to jednak jedyne duchy z rejonu Kępy Oksywskiej. Okolice te słyną z licznych opowieści o duchach.  W dwudziestoleciu międzywojennym opowiadano, iż straszy w pobliżu kapliczki stojącej na polu między Suchem Dworem a Obłużem. Pojawiać się tam miały tajemnicze duchy. Ktokolwiek zjawił się tu w nocy zwykle lądował w krzakach lub w bagnie. Zastanawiające jest wierzenie, iż szczególnie na nieprzyjemności narażone miały być osoby pijane.

Także przy kapliczce na Pogórzu pojawiały się pokutujące dusze, które zaczepiały nocą przechodniów.  Zwabionych zmuszały do odprawienia pokuty za nich (najczęściej polegała ona na udaniu się o północy na cmentarz oksywski w celu pomodlenia się za nie). Podobno zdarzały się osoby, które po takich przygodach popadły w obłęd.

W 1900 roku dojść miało do nietypowego zdarzenia na Oksywiu. Podczas obrzędu pustej nocy, część zebranych modliła się za nieboszczyka, a część piła wódkę. Jeden z uczestników drugiej grupy wpadł na pomysł aby wystraszyć modlących się, przyczepił zmarłego do swoich pleców i stanął w oknie, tak że wyglądało to tak jakby nieboszczyk tam stał. Wszyscy uczestnicy faktycznie się wystraszyli i uciekli z domu. Następnie sprawca zamieszania chciał odczepić od siebie zmarłego, jednak nie był w stanie tego zrobić, gdyż przymocował się na stałe. Udał się więc do miejscowego kościoła, gdzie dopiero po trzech odprawionych mszach trup odczepił się, zbrukał nierozsądnego chłopa i zniknął.  Sam chłop zmarł kilka dni później.

W dwudziestoleciu międzywojennym snuto opowieści o zjawie pojawiającej się w okolicach Suchego Dworu i Pogórza. Miejsce to nawiedzać miał duch nieprawego niemieckiego gospodarza Hochfelda , który po nocach galopował po polach na czarnym koniu w asyście czarnego psa mszcząc się na swych sąsiadach powodując pożary, czy niszcząc plony. W późniejszych latach słuch o tym duchu zaginął.

Inną okoliczną zjawą był duch niegodziwego starosty z Oksywia z czasów średniowiecza, który za życia źle traktował swoich podwładnych i swoją pychą sprowadził na siebie i na żniwiarzy śmierć każąc im pracować w burzy i podczas sztormu na polu koło Beki. Po śmierci dostatnio ubrany w czerwonych butach świecąc wilczymi oczami błąkać się miał w bezchmurne noce po całej Kępie Oksywskiej i sprowadzać ludzi na złą drogę.

Na Kępie Oksywskiej opowiadano także o Dzikim Łowcy (Dzeko jachta) , czyli o duchu myśliwego polującego za życia w niedziele do południa. Po śmierci polować on miał na myszy, żaby i kruki. Samej zjawy nie widywano, jednak słyszano w nocy tętent jego konia, wystrzały, trąbienie i szczekanie psów myśliwskich.  O jego działalności świadczyć miały wiszące na drzewach myszy, żaby i kruki spotykane następnego dnia po polowaniu. Jego ulubionym miejscem był długi dziki wąwóz Babi Dół. Także nie tylko ze względu na wiedźmy, ale także i z tego powodu bano zapuszczać się w tym jarze.

Po II wojnie światowej snuto historie o duchach pojawiających się w Wąwozie Ostrowickim na terenie dzisiejszej dzielnicy Babie Doły. Wg niektórych źródeł właśnie tutaj po zakończeniu działań wojennych rozstrzeliwano jeńców. Od tego czasu w wąwozie pojawiać się miały dusze zabitych żołnierzy. Wg relacji świadków w nocy słyszano tu różne odgłosy, czy nawet wystrzały. Miejsce jest naznaczone specyficzną energią. Zarówno ludzie jak i zwierzęta odczuwać tu mają niepokój, np. występują trudności w utrzymaniu panowania nad koniem.

Niepokojąca aura panuje także w lasach witomińskich między ul. Witomińską a ul. Kielecką. Niektóre źródła mówią o mieszczącym się tutaj masowym grobie Rosjan, którzy powrócili po II wojnie światowej z przymusowych robót w Niemczech i zostali zamordowani przez swoich rodaków. Wg doniesień miejscowych w tych okolicach widywać miano duchy, a także małe światełka - błędne ogniki lub orby (mniejsze od błędnych ogników).

Osobliwe zjawiska obserwowano także po wojnie w okolicy ul. Bema. W zamierzchłych czasach znajdowało się tu pogańskie cmentarzysko datowane na 600 rok przed naszą erą. W okresie PRL postanowiono zbudować tu osiedle bloków. Podczas robót natknięto się na pozostałości dawnego cmentarzyska. Budowę jednak ukończono, a po oddaniu bloków do użytku, ich nowi mieszkańcy opowiadali historie o niepokojącej aurze tego miejsca. Przedmioty miały spadać z półek, a szafy miały same otwierać się i zamykać. Tłumaczono to procesem osadzania się budynku. Jednak wg innej teorii związane miało to być z wielkim skupiskiem energetycznym, jakie zwykle towarzyszą wielkim nekropoliom. Energia miała zostać uwolniona po naruszeniu spokoju spoczywających na tym cmentarzu.  Odnotowano tu gwałtowne wahania pola elektromagnetycznego, a w okolicy widywano orby. Sporadycznie, mają być one spotykane do dzisiaj.

Jak wspomniano wcześniej w Małym Kacku działał młyn będący siedliskiem nadprzyrodzonego zła. Z obiektem tym związane są historie o dwóch zjawach. Pierwszą z nich był duch złego niemieckiego młynarza z XVI wieku, który ukazywał się w Dolinie Kaczej pod postacią czarnego psa z ognistymi wielkimi ślepiami w kształcie młyńskich kół. Przed śmiercią miał zakopać swój dobytek pod jednym z drzew (siwym bukiem) nad rzeką aby nikt nie odziedziczył po nim majątku. Po śmierci pilnował go jako pies. Dwóch młynarczyków pracujących dawniej u niego postanowiło wykopać skarb. Gdy o północy dokopali się do pieniędzy nagle wyskoczył wściekły pies, który położył się na skarbie, a wystraszeni poszukiwacze skarbu uciekli. Gdy w następny dzień wrócili na miejsce skarbu już nie było. Pies widywany ma jednak być do dzisiaj późną jesienią nad rzeką i na Kępie Redłowskiej.  Co ciekawe straszy on głównie mieszkańców Orłowa wracających z libacji.

Druga ze zjaw ma młodszy rodowód. Przed II wojną światową w Małym Kacku mieszkał niemiecki młynarz i karczmarz, który również zapisał się źle w pamięci okolicznych mieszkańców. Zginął on w wypadku samochodowym. Pochowany został na miejscowym przykościelnym cmentarzu i straszył po śmierci. Podczas zawiei i zamieci w nocy nadjeżdżał upiornym samochodem od strony granicy na rzece Swelina do młyna, mrugał światłami i trąbił klaksonem przed karczmą i młynem. Otwierały się wtedy drzwi auta i słychać było niemieckie głosy. Jednej nocy jeden ze strażników młyna dojrzał kościste palce na kierownicy, wtedy to zatrąbił klakson i samochód popędził naprzód. Okazało się jednak, że na zaśnieżonej drodze nie pozostawił śladów opon.


Swoje duchy ma również druga część Kacewia, czyli Wielki Kack. Oprócz omawianego wcześniej Bladego Józka od lat 20-tych XX wieku straszyła tu zjawa pojawiająca się pod tajemniczą postacią bez głowy lub też, w alternatywnej wersji, z poranioną głową. Pierwotnie ukazywała się ona przy wejściu do lasu na początku ul. Starochwaszczyńskiej (blisko pierwszych zabudowań nieopodal ulicy Lipowej i dzisiejszej Obwodnicy). Wg wierzeń była to pokutująca dusza nieuczciwego urzędnika pruskiego. Inni z kolei twierdzili, że jest to duch kupca zabitego na tym trakcie przez zbójców. Pierwsza wersja wydaje się jednak bardziej prawdopodobna, gdyż przeważnie wierzono, że zjawami błąkającymi się po świecie zostają niegodziwe dusze, które by odejść na tamten świat muszą odpokutować swoje winy. Postać tę często wykorzystywano do straszenia dzieci by nie zapuszczały się same w las. Po wybudowaniu nitki obwodnicy w 1977 roku zjawa przestała się jednak tu pojawiać. Od tego momentu ducha widywano na drugim końcu leśnego traktu w okolicach budowy Polifarbu. Zjawa upodobała sobie zwłaszcza tamtejszy peron kolejowy. Straszyła robotników do ok. 1980 roku by potem przepaść ostatecznie. Być może odpokutowała swoje winy.

Na Chyloni w okolicach leśniczówki tuż po II wojnie grasował duży czarny pies lub wilk, który w nocy straszył ludzi dręczonych przez sumienie. Zwierzę to pojawiało się i znikało niespodziewanie. Podejrzewano, iż była to pokutująca dusza. W związku z tymi zdarzeniami miejsce jego działalności zostało nazwane Wilczym Pazurem.

Romantyczna jest historia zakochanej pary z Demptowa. Gdy dziewczyna niespodziewanie zmarła, po trzech tygodniach chłopak spotkał ducha swojej narzeczonej. Gdy zagadał do niej, dziewczyna poprosiła go aby przez dwa tygodnie chodził z nią modlić się pod krzyż na Demptowie aby mogła w spokoju odejść w zaświaty. Po ostatniej modlitwie nastała nagła jasność, a duch zniknął.

Duchy w nawiedzonych domach

 

Niektóre opowieści o straszydłach związane są z konkretnymi budynkami. Takie miejsca nazywane są „nawiedzonymi domami”.  Są to budynki mające wyjątkowego pecha do remontów i właścicieli , zazwyczaj posiadające pochmurną historię. Często mimo przeprowadzanych egzorcyzmów, domy takie nadal pozostają przeklęte. Najpopularniejszą lokalizacją tego typu gmachów jest Kamienna Góra, na której podczas wojny mieszkali wysoko obsadzeni Niemcy.

W willi przy ul. Korzeniowskiego 8/10, podczas wojny wykorzystywanej przez gestapo, w latach powojennych widywano psy z czerwonymi oczami oraz ducha SS-mana przechodzącego przez ściany.   W willi przy ul. Korzeniowskiego 14 również widywać miano ducha oficera niemieckiego przenikającego przez ściany. Pojawiał się on jednak tylko raz w roku – 28 marca, w rocznicę przejęcia miasta przez wojsko radzieckie. Mieszkańcy zasiedlający dom po wojnie opowiadali historię o spadających naczyniach, wyginanych sztućcach, tajemniczych krokach na strychu oraz o zastygłej krwi na ścianach nie do zmazania. Nikt na dłużej nie był w stanie tu zamieszkać. Duchy miały być też spotykane w willi przy ul. Korzeniowskiego 14c oraz Korzeniowskiego 7. Z kolei w budynku przy ul. 1 Armii Wojska Polskiego 18a widywać miano samozapalające się światła. Na tutejszym strychu znajdowało się także dziecinne krzesełko, które robiło się nienaturalnie ciężkie, gdy ktoś próbował je podnieść.  Swoją historię posiada też budynek przy ul. Ujeskiego 7. Opuszczony był do końca lat 90-tych i omijany nawet przez bezdomnych. Donoszono o tajemniczych odgłosach, hukach, stukaniach, szuraniach itp.  Podczas remontów dochodziło tu do różnych wypadków (urządzenia elektryczne same się włączały, dach zapalał się dwa razy w tym samym miejscu itp.). Ostatecznie budynek rozebrano, a w jego miejscu rozpoczęto budowę nowego. Budowy jednak nigdy nie ukończono. Za nawiedzone uznawano też nieistniejące już domy na Wzgórzu (ul. Grottgera) i w Redłowie (ul. Redłowska, obecny budynek SKOKu).

Nawiedzone domy można też odnaleźć na Kacku. W Małym przy ul. Góralskiej oraz przy górnym biegu ul. Wielkopolskiej znajdują się domy, w których od lat mówi się że straszy. Pierwszy, ceglany  ma być nawiedzony po dziś dzień, natomiast drugi po remoncie i zyskaniu nowych właścicieli odzyskał spokój. W Wielkim znane są także dwa rzekome przypadki nawiedzonych domów. Jeden z nich znajduje się przy początku ul. Starochwaszczyńskiej. Być może ma coś wspólnego z przytoczoną tu wcześniej wałęsającą się zjawą bez głowy. Drugi nawiedzony dom znajdować ma się przy ul. Źródło Marii. Rzekomo jest to wyjątkowo fatalny przypadek. W XIX wieku istniał tu drewniany dom, w którym gospodarz pewnego dnia zamordował całą swoją rodzinę. Pod koniec tego samego wieku w miejscu starego budynku postawiono nowy ceglany. Rodzina, która tu zamieszkała nie odnotowała żadnych dziwnych zdarzeń i zaznała tu spokoju. Po wielu latach budynek został jednak sprzedany i wg niektórych relacji zaczął być nawiedzany przez duch zbrodniarza. Mimo wielokrotnie przeprowadzonych egzorcyzmów spokój odzyskiwano tylko na pewien czas, a zły duch zawsze powracał. Dom był omijany nawet po kolędzie przez księdza. Obecnie zdecydowano się zburzyć budynek i postawić go od nowa. Dziwnym zbiegiem okoliczności od dłuższego czasu budowa stoi w miejscu.

W latach powojennych straszyć miało także w nastawni kolejowej w Orłowie. Niewielu było chętnych do pracy w tym miejscu, a ci co się na to zdecydowali, szybko rezygnowali. Powodem były odgłosy kroków w wojskowych butach pojawiających się w nocy. Miały to być duchy trzech Niemców, którzy popełnili tu samobójstwo poprzez powieszenie się przed wkroczeniem armii radzieckiej.


Inne straszydła

 

Gdyńska demonologia pełna jest także opowieści o dziwnych i wyjątkowo specyficznych straszydłach.

Na Cisowej w średniowieczu stała karczma. Powszechnie mówiło się, że obok niej straszyło. O północy pojawiać się tam miała kopa siana zagradzająca drogę wracającym  z karczmy przeważnie podpitym klientom. Aby przejść należało zmówić Ojcze Nasz i Chwała Ojcu.

W 1560 roku pod postacią ludzką ukazać miał się wiatr. Małokacki młynarz wściekły z powodu braku wiatru (który miał się ponoć mścić za to, że młynarz namówił miejscowych luteranów do spalenia kościoła w Wielkim Kacku) stojąc przed swoim wiatrakiem rzucił nożem złorzecząc wiatrowi. Wiatr pojawił się wtedy pod postacią rosłego chłopa w wielkim kapeluszu i niebieskiej rozpiętej siermiędze. Złapał nóż i przybił nim młynarza do skrzydła wiatraka wybuchając śmiechem, który wzniecił wiatr poruszając skrzydła z przyczepionym młynarzem.

Na początku XX wieku w centrum Koloni (okolice góry Donas, dzisiaj ul. Łanowa) podczas ludowej zabawy przy ognisku świętojańskim rozpalonym w pobliżu karczmy niespodziewanie zjawiły się 3 źrebaki. Wpadły one w szalony taniec wokół ogniska. Wszyscy (nieco podchmieleni już) uczestnicy święta natychmiast rzucili się do ucieczki.

Przed wojną mieszkańcy Wielkiego Kacka opowiadali historię, która wydarzyła się podczas zabawy karnawałowej. Zgodnie z miejscowym zwyczajem młodzi zapustnicy obnosili konia zapustowego po wsi. W pewnym momencie postanowili odwiedzić sąsiednią wieś, jednak na rozstaju dróg pojawił się inny koń, który ruszył w stronę zapustników i starł się z wielkokackim koniem powalając go na ziemię. Widząc to, uczestnicy przeżegnali się, a nieznajomy koń szybko zniknął. Zaraz poznano, że to był straszek.

Na Oksywiu opowiadano historię o zamienieniu człowieka w kreta. Dwóch gburów mieszkało obok siebie bez granicy. Jeden zawsze odrywał miedzę aż w końcu ją zabrał. Ten drugi podał go do sądu, ale ten pierwszy umarł. Kiedy miał zjawić się sąd, wdowa po nieuczciwym gospodarzu zakopała syna pod ziemią skąd miał wołać jako nieboszczyk: tu jest granica! Kiedy przyjechał sąd wdowa wezwała zmarłego męża na świadka, ale zakopany syn się nie odezwał, tylko wyszedł przemieniony w kreta.

Na początku lat 90-tych na Obwodnicy pojawiał się tzw. Upiór Obwodnicy. Zjawiał się on zawsze podczas złych warunków atmosferycznych, kiedy to kierowcy swoją jazdą nie dostosowywali się do nich.  Na pustej drodze pojawiało się wtedy szare auto (wg niektórych doniesień Opel Omega) z czerwonymi reflektorami, które jechało pod prąd. Mijając się dostrzec można było jedynie przenikliwy wzrok niewyraźnej postaci kierującej pojazdem. Po minięciu się z takim pojazdem najczęściej następował wypadek. Czasami udało się go uniknąć. Z tej opresji wg relacji najczęściej ratowały gołębie, które nagle pojawiały się przed szybą i wymuszały hamowanie. Skuteczne było też przeżegnanie się, czy wspomnienie Boga. Opowieści o zjawie miały, tak jak w przypadku dawnych ludowych wierzeń, wymiar edukacyjny. Celem było zniechęcenie do szybkiej i niebezpiecznej jazdy. Upiór zniknął wraz z rozwojem motoryzacji, choć obecnie ilość wypadków na obwodnicy bije wszelkie rekordy.

Gdynia posiadała także swoją kryptydę.  W 1981 roku opowiadano o wielkim dwumetrowym dziku żyjącym na Kolibkach. Pewnej nocy zderzył się on ze składem SKM oczekującym na wolny tor między Kamiennym Potokiem a Orłowem pozostawiając 2-metorwe wgniecenie w masce pociągu. Innej nocy zagryzł 2 psy na Koloni Kolibki. W końcu przeprowadzona została na niego obława wojska. Śmierć poniosło dwóch żołnierzy, a duża część sprzętu została zniszczona. Ostatecznie akcję przejęła milicja, a jej finał pozostaje zagadką. Jednak od tego momentu gigantyczny dzik przestał się pojawiać. Wg niektórych źródeł stwór był eksperymentem akademickim przygotowanym na polowanie dla dostojników, który w czasach stanu wojennego został zaniedbany i wymknął się spod kontroli.

 

Zaklęte głazy

 

Na terenie miasta znajduje się całkiem sporo dużych głazów narzutowych. Część z nich zaliczana jest nawet do pomników przyrody. Wg legend ich obecność związana jest z działalnością stolemów oraz purtków. Najpopularniejszymi gdyńskimi głazami były kamienie Adam i Ewa opisane wcześniej w podrozdziale „Stolemy”. Przed wojną słynny na całe Kaszuby potężny głaz rzucony przez stolema leżał na Grabówku. Obecnie wrażenie robią ogromny stolemowy głaz położony na Bulwarze Nadmorskim, głazy w cisowskich lasach - Muminki, Gaweł i Paweł oraz pomnik Ludziom Morza przed Dworcem Morskim złożony z 4 głazów granitowych wydobytych z dna morza. Głazy te miały pochodzić z czasów, gdy stolemka Ewa z Oksywia urządzała zawody w rzutach kamieniami. 


Inny ciekawy kamień znajduje się na również wcześniej opisanym wzgórzu Jasińskich Chojny. O tym skąd się tutaj wziął opowiadają dwie teorie, które wpisują się w konwencje znanych kaszubskich opowieści. Wg pierwszej koncepcji kamień pojawił się tu za sprawą stolemów, którzy używali tego typu głazów do różnych zabaw i gier. Pamiątka po nich ma być dowodem na to, że w starożytnych czasach w okolicy Wielkiego Kacka mieszkała kolonia tych olbrzymów. Druga teoria mówi o tym, że głaz znalazł się tu, za pomocą Purtka, nieco później bo w okresie średniowiecza, kiedy rozpoczęto budowę kościoła w Wielkim Kacku, a diabeł postanowił do tego nie dopuścić i pod osłoną nocy zrzucić na niego kamień. Zmęczonego Purtka zaskoczyło pianie koguta oznaczające nadejście nowego dnia i utratę diabelskich mocy. Upuścił on więc kamień tak blisko celu, niepyszny odleciał i pozostawił głaz,  który leży tutaj do dzisiaj.

 

Zaklęty kamień od dawnych czasów znajdował się na Demptowie nieopodal leśniczówki Zwierzyniec. Istnieją dwie wersje mówiące o tym w jaki sposób się tu pojawił. Pewnym jest jednak to, że powstał on z worka na mąkę. Pierwszy wariant tej historii mówi o czasach wielkiego głodu, kiedy to bogatego gbura idącego z workiem zaczepiła kobieta prosząc o podzielenie się. Chłop odmówił tłumacząc, iż niesie nie mąkę, a kamienie. I rzeczywiście mąka ku zdumieniu gbura zamieniła się w kamień, który pozostał w tym miejscu. Inna historia przytacza postać pewnego parobka z Wiczlina, który wracał z chylońskiego młyna z zarzuconym na plecach workiem mąki. Na Demptowie poczuł zmęczenie, odłożył worek i zaklął „żeby ten miech diabli wzięli”.  Po odpoczynku gdy chciał ruszyć w dalszą drogę okazało się, że zamiast miecha stoi przed nim wysoki szpiczasty kamień o kształcie worka. Przeżegnał się i uciekł. Ludzie bali się zbliżać do niego, gdyż mówiono, że to miejsce upodobał sobie miejscowy diabeł. Przed II wojną światową postanowiono rozbić kamień na budowę drogi jednak głaz okazał się być silniejszy. Jednak już w latach powojennych kamień zniknął. Prawdopodobnie został mimo wszystko użyty jako materiał budowlany.

 

Cudowne miejsca

 

W opozycji do terenów naznaczonych niepokojącą energią, w Gdyni znajdują się również miejsca o pozytywnej aurze.

Jedno z nich to Źródło Marii na Wielkim Kacku. W 1921 roku podczas budowy nieistniejącej już linii kolejowej Gdynia – Kokoszki, w pobliżu tego miejsca doszło do groźnego wypadku.  Jeden z wagonów robotniczego pociągu odłączył się od składu i stoczył torem ostro w dół. W tym czasie robotnicy odpoczywali na torach jedząc drugie śniadanie. Mimo mocno ograniczonej widoczności i dużej prędkości wagonu, pracownikom udało się w ostatniej chwili uciec z torów. Nikt nie ucierpiał i to wydarzenie uznano za cud. Stwierdzono, że nad robotnikami czuwała Matka Boska. Rok później, jako wotum dziękczynne postanowiono w pobliżu miejsca tego wydarzenia, czyli obok istniejącego źródła, wybudować kapliczkę poświęconą Maryi. Tak powstała właśnie nazwa Źródło Marii. Od tego momentu woda, która wypływa ze źródła uznawana jest za leczniczą. Wg mieszkańców do dzisiaj pomaga ona na choroby skóry, zapalenia nerwu, czy ból gardła. Wg relacji jednej z miejscowych kobiet, która posiadała ciężko chorą wnuczkę, we śnie ukazała się jej Matka Boska zalecająca m.in. napojenie dziecka wodą ze źródełka.  Po niedługim czasie dziewczynka cudownie ozdrowiała.  Powszechnie wierzy się także, że oświadczyny przy Źródle gwarantują udane małżeństwo.

Innym takim miejscem jest Święta Góra zwana także Górą Świętego Mikołaja na Chyloni. Góra ta miała już w czasach pogańskich być miejscem kultu. W XVI wieku wg jednego z podań na górze ukazał się św. Mikołaj. Miejscowa ludność wystawiła mu w tym miejscu drewnianą kapliczkę z cudowną figurą. Wg innej wersji, kiedy dawniej morze dochodziło aż do Chyloni rozbił się tam okręt i zginęła prawie cała załoga. Uratowała się tylko jedna osoba, która wznosiła modły do św. Mikołaja (patrona żeglarzy). Na pobliskiej górze ocalały postawił więc kapliczkę z figurą. Niezależnie od tego, które wydarzenie zapoczątkowało kult świętego w tym miejscu, faktem jest iż w późniejszym czasie zbudowano tu studnię, z której pobierano wodę z cudownego źródełka mającego uzdrawiającą moc. Ponoć po przemyciu ciała wodą zanikały wszelkie choroby. W szczególności woda uzdrawiała niewidomych. Na górę udawały się liczne pielgrzymki. W połowie XVIII obok kapliczki i studni osiadł pustelnik. Na początku XIX wieku źródło straciło swoją moc. Pewien chłop przemył bowiem wodą oczy ślepemu koniowi. Koń co prawda ozdrowiał, ale oślepł człowiek, a woda nie posiadała już uzdrawiających właściwości. Wkrótce pustelnik zmarł.  Kult góry zaczął podupadać, a kapliczka została obalona przez wiatr w 1845 roku. Z samą kapliczką również związane są niesamowite wydarzenia. W czasach reformacji pierwszą figurę z kapliczki czterokrotnie próbowali ukraść protestanci aby zaniechać dalszego kultu w tym miejscu, jednak za każdym razem bezskutecznie, gdyż nawet mimo odcięcia jej nóg figura zawsze wracała na miejsce. Ostatecznie jednak gdzieś zaginęła, a w połowie XVIII w. ustawiono tu nową kapliczkę z nową figurą, która stała do 1845 r.  Na początku XX wieku utrzymywano, iż w miejscu kapliczki rośnie sosna o kształtach byłej kapliczki. Po skaleczeniu drzewa wyciekać z niego miała krew. Kult góry odrodził się dopiero w 1995 r. , kiedy ustawiono tu 2 nowe kapliczki i krzyż. O silnym kulcie tego miejsca świadczy fakt, iż archeolodzy odnaleźli tu dewocjonalia pochodzące z XVII, XVIII i XIX wieku (m.in. medalik Postrach Demonów, który został przekazany prezydentowi Gdyni w celu ochrony miasta przed złymi duchami). Wg radiestetów na górze występuje silne korzystne promieniowanie, a wg jeszcze innych teorii pod pokrywą góry znajdować się ma tzw. czarna piramida, czyli pozostałości dawnej cywilizacji, wraz z grobowcem króla Lahwe, do którego dostępu bronić mają istoty pozaziemskie. Tego typu miejsca mają też znajdować się na zalesionych wzgórzach na wysokości Uniwersytetu Morskiego oraz ulicy Swarzewskiej.

Na zakończenie warto jeszcze przytoczyć historię z Obłuża. Dawniej opowiadano tu o cudownym wydarzeniu związanym ze świętą Barbarą. Jednego z mieszkańców, który konno wracał w dzień św. Barbary z Sopotu nagle zastała potężna śnieżyca, która zasypała drogi. W pewnym momencie koń odmówił posłuszeństwa, a przed podróżnym rozpostarł się widok na morze skute lodem. Obłużanin zaczął się wtedy modlić do św. Barbary, która po chwili zjawiła się i przeprowadziła konia i podróżnego w bezpieczne miejsce, po czym zniknęła.

Tabela 1. Podział obszarów Gdyni ze względu na występowanie demonów i magicznych miejsc

Obszar

Demony

Miejsca

Kacewie

mogilniki, rokitniki, błędne ogniki, borowa ciotka, czarownice, purtki, krośnięta, zmory, merk, duchy (m.in. Blady Józek, zjawa bez głowy, koń zapustowy, upiór obwodnicy, duchy dwóch młynarzy)

Źródło Marii, Jasińskich Chojny, las, młyn w Małym Kacku

Gdynia

morzkulce, błędne ogniki, orby, czarownice, wieszczy, duchy (m.in. duch niemieckiego oficera)

Gdyńskie Błota, kanał portowy, Kamienna Góra, las witomiński, cmentarzysko przy ul. Bema

Kępa Oksywska

stolemy, rokitniki, roztrębacze, purtki, szalińc, czarownice, zmory, wieszczy, opi, błędne ogniki, morzkulce, morzece, duchy (m.in. Dziki Łowca, Hochfeld, duch starosty, duchy Szwedów, duchy żołnierzy)

Wąwóz Ostrowicki, cmentarz choleryczny

Chylonia i Cisowa

rżane baby, błędne ogniki, czarownice, purtki, duchy (m.in. kopa siana, wilk)

Święta Góra, Chylońskie Błota, Babski Figiel, Strasznica, Wilczy Pazur, Zwierzyniec, las

Wiczlino

błędne ogniki,  duchy (m.in. trzy źrebaki)

Góra Donas, Białe Błota

 


RZEŹBA STOLEMKI PRZY AL. ZWYCIĘSTWA





Bibliografia

A. Podgórski, B. Podgórska, Wielka Księga Demonów Polskich, Katowice, 2005

B. Dobrowolski, Duchy u Franciszkanów i inne niezwykłe opowieści z Trójmiasta, Gdańsk 2010

B. Stelmachowska, Rok Obrzędowy na Pomorzu, Toruń 1933

B. Stelmachowska, Zwyczaje rybaków polskiego wybrzeża Bałtyku, Hel 2009

B. Sychta, Słownik gwar kasz. na tle kultury ludowej, Wrocław-Warszawa-Kraków-Gdańsk 1967–76

E. Obertyński, Gawędy o starej Gdyni, Gdynia 1987

F. Fenikowski, Oddech wieków. Sagi srebrzystej Gdyni, Gdynia 1986

H. Derdowski, O Panu Czorlińscim co do Pucka po sece jachoł, Toruń 1880

J. Ceynowa, Dobro zwycięża, Gdańsk, 1985

J. Treder, Kaszubi Wierzenia i Twórczość. Ze słownika Sychty, Gdańsk 2002

Ks. J. Perszon, Na brzegu życia i śmierci, Pelplin, 1999

L. Heyke, Podania Kaszubskie, Kościerzyna, 1931

M. Walicka, Gdynia: pejzaż sprzed wojny, Gdańsk 1982

P. Shmandt, Sobótka, ścianie kani, ogień i czary na Kaszubach, Gdynia 2014

M. Miegoń, Blady Józek budzi lęk. Czy na gdyńskich Karwinach straszy? Kurier Gdyński, 06.12.2016

M. Miegoń, Rżana Baba w łubinie Kurier Gdyński, 03.01.2017

M. Miegoń, Zakopana piramida Kurier Gdyński, 13.12.2016

M. Miegoń, Duchy i demony gdyńskich lasów Kurier Gdyński, 07.02.2017

M. Miegoń, Znaki z zaświatów, Kurier Gdyński 27.12.2016

M. Miegoń, Duchy i zjawy Kamiennej Góry Kurier Gdyński, 20.12.2016

M. Miegoń, Migające Orby i urny z ulicy Bema, Kurier Gdyński, 24.01.2017

Pomorskie Forum Eksploracyjne

Forum Moje Osiedle

Badania własne


2 komentarze:

Archiwum bloga